head.log

dla wszystkich, lecz nie dla każdego | Krzysztof Kudłacik

Piętnuję Gery

Trzy dnie temu postanowiłem uaktualnić sterowniki do mojej karty graficznej (nVIDIA GeFORCE 4). To nowa karta, więc nie wiedziałem z góry, gdzie poszukiwać świeżutkich drajwerów. Zapiąłem gogle. Wśród wyników był link do gery.pl – otworzyłem tę stronę. I jakieś było moje zdumienie, kiedy strona zażądała ode mnie pieniędzy za link do sterownika! Czyli dostałem stronę – wyślij SMS o treści [jakiś-numer], cena 2 zł plus VAT. To zwyczajny skandal! Dlaczego mam płacić za coś, co mi darmo należy, jak psu buda?! Szit. Normalny szit sieciowy. Piętnuję. Oczywiście nie zapłąciłem cwaniaczkom. Drajwer znalazłem dwa kliki dalej. Ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby po zapłaceniu niemal 2,5 zł dostałbym w mailu link do strony nVIDI! Tak było parę miesięcy temu (bodaj wiosną 2002), kiedy poszukując sterów równierz odwiedziłem Gery – wtedy plik, który dostałem po przeklikaniu się chyba przez trzy reklamowe pop-up’y – był nawet nie na serwerze Gery, ale gdzieś w sieci!

Miłe rozkołysanie

No i dziś Chlipek dopełnił kroplę, która przepełniła :-) Dawno nie spotkałem się z taką porcją zdrowego optymizmu i wiary w ludzi. W taką zwyczajną dobrą wolę, która jest częścią większej całości – która eschatologicznie wierzy, iż jest gdzie miara wszerzeczy – gdzieś tam, Ktoś ma w ręce miarę w której gromadzi czyny małe i mniejsze, aż na końcu nas spotyka sprawiedliwa wypłata. Natomiast przyłapany oczami Marek zanęcił mnie do zagrzebania się w filmotece, która zresztą ostatnio trochę się zaktualizowała przez półoficjalne źródła w postaci DiviXów. Jest ich sporo. No i sporo przemyśleń. Być może przerzucę to w końcu tam, gdzie trzeba. Szczególnie w ostatnich dniach poruszyły mnie dla filmy – jakże różne w naturze, choć zbieżne co do wymowy: swojego optymizmu. Myślę o „Road To Perdition” – to przykład optymizmu dydaktycznego. Oraz „Bezsenności” – to przykład optymizmu opartego na nadziei – na nadziei, że ktoś nie pójdzie naszą ścieżką życia. Że może się zmienić i zrobić to świadomie, a nie przez „przypadek”. No i wiem, że płytą roku 2002 będzie dla mnie „Alkimija” Steczkowskiej. ;->

było pusto

Spory kawał czasu było tu pusto i dość głucho. Nie umiem jasno powiedzieć, dlaczego? Być może dlatego, że poczułem się oszukany i rozczarowany wydarzeniami z 13 grudnia 2002. i zamknięciem negocjacji z Unią Europejską? Nagle doszedłem tu do wniosku, iż z obozu umiarkowanych euroentuzjastów przeszedłem do – bliżej nie sprecyzowanego – obozu tych-którzy-już-sami-nie-wiedzą-co-począć. Zatem już nie będę nikogo namawiał do głosowania w referendum ZA Unią. A jeśli nawet sam w decydującej chwili skreślę TAK, to zrobię to nie dla siebie, ale raczej dla córki. Być może dlatego, że chwila przerwy na święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok sprzjała refleksji i podsumowaniom. Co najmniej tym cichym – w skrytości ducha czynionym. A jednocześnie najgłębszym. Często bolesnym. Także tu – dość zaskakująco dla siebie samego – uznałem, że nie wiem, jaki był rok 2002 dla mnie. Dla mnie jako człowieka – czyli jako ojca, męża, czy osoby nieśmiało starającej się czasami coś samodzielnie tworzyć. Na własną przyciasną miarę. Ale to przecież dość naturalne, iż mając przed oczyma plątaninę rzeczy małych i większych, udanych i totalnie spapranych trudno powziąć tę jedną – wszechograniającą ocenę: „jest dobrze”/”jest źle”. Być może to realizm – że tak, czy siak mamy skrzeczącą rzeczywistość. Być może to tchórzostwo. Być może to słabość chwili. I zastanowiłem się, czy aby brak woli do podjęcia takiej ogólnej oceny to nie jest słabość. I tu się zasmuciłem. A jak mnie dopada coś, co nazywam „smutkiem” to najczęsciej owocuje marazmem i jałowymi gestami. Tak się też stało. Być może dlatego, że zawodowo muszę się dostosować do sytuacji, która jest dla mnie mocno niewygodna – czyli zżycia się z rutyną. W każdym rodzaju zajęć, które mamy do zrealizowania wcześniej, czy później przychodzi rutyna. A to jest zabójcze dla pewności siebie. I nie zawsze jest szansa na przezwyciężenie tego stanu – bo tu tak naprawdę jest się zdanym tylko na siebie. Konkretne – tu i teraz – warunki nie nastrajają pozytywnie. Być może dlatego, iż jakieś kosmiczne a błahe zarazem sprawy wybiły mnie z obranej ścieżki. Ustarki, wady różnych sprzętów są … [nie będę rzucał mięsem]Być może dlatego, że już parę razy przestawiałem spotkanie z przyjacielem z którym nie widziałem się niemal rok. A jesteśmy sobie winni wiele słów, wiele emocji i wiele myśli. To też realna strata.

zdziadzienie biurowe

Oto odkryłem dość prosty miernik zdziadzienia biurowego. Polega on na proporcji między zrozumieniem materiału do czytania, a potrzebą objaśniania tegoż materiału gębowo. Czyli – osobnik dostaje maila, przebiega go oczami, zaczyna czytać, czyta … wreszcie drukuje i biegnie z wydrukiem do sąsiedniego biura, aby nadawca jego wiadomości gębowo objaśnił co zawarł w liście. Taki rodzaj specyficznego otępienia lub zaniku zdolności pojmowania przez oczy. To się zdarza. Pół biedy, jeżeli zdarza się innym. Ale co najmniej żółte światło ostrzeżenia zapala się wtedy, gdy samemu się tego doświadcza. Kurcze … dziś mnie to dotknęło. I mało mnie pociesza to, iż list dostałem od koleżanki z księgowości i dotyczył jakichś PITów i takich zagmatwanych rzeczy.

I co? I nic.

Dokładnie tak pomyślałem po usłyszeniu i przeczytaniu informacji o odejściu T.Mazowieckiego z Unii Wolności. Dlaczego „i nic”? Ponieważ UW przystała istnieć już dawno temu – kiedy zdecydowała się dokonać samospalenia w interesie państwa polskiego wchodząc w koalicję rządową z AWS. Wejście w tę chorą koalicję było dla mnie takim aktem autodestrukcyjnym i jednocześnie zniszczyło dla mnie osobiście resztki szacunku jaki miałem dla moich byłych pracodawców i towarzyszy partyjnych. A Mazowieckiego i tak podziwiam, że odwlekał tę decyzję przez te parę lat.

Chcę być informatykiem

W minionym tygodniu odbyła się wywiadówka w klasie córy. Oto, co Paulinka napisała w ćwiczeniu zatytułowanym „Kim chcę zostać, gdy dorosnę?„. Ćwieczenie poletgało na uzupełnianiu zdań. I tak (wpisy Pauliny pogrubione): „W przyszłości chciałabym zostać informatykiem który zajmuje się komputerami, ponieważ to bardzo ciekawa praca przy której trzeba dużo myśleć. Żeby to osiągnąć, muszę dobże się uczyć„. Zachowałem pisownię oryginału. Boże, czego te dzieci nie wymyślą. Jak rozmawiałem z nią o tym ćwiczeniu, to musiałem włączyć lekko hamulce przypominając szkrabowi, iż informatyk (miałem na myśli raczej: programistę, ale niech tam …) musi dobrze znać matematykę, a Paulina ostatnio się tu zapuściła.

Bocheński

Pamiętam pierwsze moje zetknięcie z O. prof. I.M.Bocheńskim – gdzieś około drugiego roku studiów. Jeszcze w czasach komunizmu pierwsze broszury (drugi obieg oczywiście) otrzymałem bodaj od Krzysztofa Gurby – ówczesnego wykładowcy metodologii nauk przyrodniczych. Pierwszą taką broszurą było właśnie „100 zabobonów„. Dotąd wracam do tej książeczki. Wbrew pozorom nie jest to banalna lektura. Choć ułożona alfabetycznie – jak swoisty słownik, nie nadaje się do lektury wyrywkowej. Wiele haseł i opracowań nabiera nowego światła tylko w kontekście całości. Wtedy właśnie wychodzą na jaw specyficzne smaczki. Lubię wracać do „Zabobonów”. Może nawet w całości udostępnię to gdzieś w sieci. A teraz na zaostrzenie apetytu – w kontekście święta 11 listopada, parę wybranych haseł: śmierć, tolerancja i patriotyzm.

(więcej…)