Bocheński
- By Krzysztof Kudłacik
- In dusza
- With No Comments
- On 23 lis | '2002
Pamiętam pierwsze moje zetknięcie z O. prof. I.M.Bocheńskim – gdzieś około drugiego roku studiów. Jeszcze w czasach komunizmu pierwsze broszury (drugi obieg oczywiście) otrzymałem bodaj od Krzysztofa Gurby – ówczesnego wykładowcy metodologii nauk przyrodniczych. Pierwszą taką broszurą było właśnie „100 zabobonów„. Dotąd wracam do tej książeczki. Wbrew pozorom nie jest to banalna lektura. Choć ułożona alfabetycznie – jak swoisty słownik, nie nadaje się do lektury wyrywkowej. Wiele haseł i opracowań nabiera nowego światła tylko w kontekście całości. Wtedy właśnie wychodzą na jaw specyficzne smaczki. Lubię wracać do „Zabobonów”. Może nawet w całości udostępnię to gdzieś w sieci. A teraz na zaostrzenie apetytu – w kontekście święta 11 listopada, parę wybranych haseł: śmierć, tolerancja i patriotyzm.
Patriotyzm
Miłość ojczyzny i rodaków bynajmniej nie jest zabobonem, ale cnotą godną pielęgnowania, podobnie jak miłość rodziny itd. Ale z patriotyzmem łączą się dwa wza jemnie przeciwne zabobony: jeden z nich przywiązuje do miłości ojczyzny zbyt dużą wagę i czyni z patriotyzmu nacjonalizm*, a więc zabobon. Drugi, przeciwny mu, także miesza patriotyzm
z nacjonalizmem, a nawet z rasizmem i potępia go jako taki. Jeśli chodzi o utożsamienie patriotyzmu z nacjonalizmem, wystarczy zauważyć, że kto kocha własny kraj, niekoniecznie musi tym samym ubóstwiać go ani pogardzać innymi krajami, a tym mniej ich nienawidzieć. Nie musi też wcale uważać narodu* za „najwyższe dobro”, tak jakby tego chciał nacjonalizm. Robić więc z patriotyzmu nacjonalizm jest zabobonem. Znacznie groźniejszy jest drugi rozpowszechniony dziś zabobon. Wielu zwłaszcza tzw. lewicowców (wyrażenie, którego sens bardzo trudno zrozumieć) przyznaje się do tego: każdy, kto ośmiela się twierdzić, że kocha swój kraj bardziej niż, powiedzmy, Ekwador czy Wietkong, jest oskarżany o „rasizm”. Tym bardziej każdy, kto zmuszony jest do wyboru, daje pierwszeństwo własnemu rodakowi przed obcym, uchodzi za rasistowskiego zbrodniarza, w rodzaju hitlerowców. Że to jest zabobonem, że każdy człowiek ma święte prawo dbać przede wszystkim o ludzi sobie bliskich, a to bez żadnej nawet myśli o wyższości tej czy innej rasy, czy narodowości, powinno być jasne. Może następująca (prawdziwa) historyjka pomoże w zrozumieniu, o co chodzi. Jeden z moich przyjaciół, Jan, miał bardzo brzydką, zezującą matkę, która w dodatku była kleptomanką i raz już była aresztowana za kradzież. Kiedy go ktoś zapytał, a więc dlaczego ty ją tak kochasz, że stawiasz ją ponad wszystkich innych? Jan odpowiedział: Dlaczego? – bo jest moją matką! Mniej więcej taki sam jest stosunek każdego uczciwego człowieka do swojej ojczyzny. Kto temu przeczy, jest ofiarą zabobonu. Podłożem tego zabobonu jest zabobonna wiara w ludzkość* i w równość* ludzi.
Tolerancja – Tyle co znoszenie.
Nazywamy „tolerancyjnym” człowieka, który toleruje, to jest znosi innych, ich poglądy, ich sposób życia itp. Tolerancja jest wypróbowanym sposobem współżycia w łonie tego samego społeczeństwa różnych grup ludzi, różniących się pod względem światopoglądu*, względnie zasadniczych tez politycznych. W tej dziedzinie tolerancja jest pożyteczną dyrektywą ustrojową. Ale z tą tolerancją związanych jest kilka zabobonów.
Jeden z nich polega na pojmowaniu tolerancji jako reguły bezwzględnej, od której nie ma wyjątków. Wtedy rozumie się przez tolerancję także znoszenie kogoś, kto obraża innych, ich uczucia itp. Skądinąd niektórzy pojmują tolerancję tak szeroko, że żądają znoszenia nawet tych, którzy chcą siłą obalić tolerancyjny ustrój. Mamy wtedy do czynienia z dwoma zabobonami: żadna tolerancja nie uprawnia nikogo do obrażani a innych, a tolerancja, która toleruje swoich własnych wrogów, nie może się ostać. Stąd niektóre konstytucje, np. konstytucja Republiki Federalnej Niemiec, zawierają przepis pozwalający rządowi zabronić działalności partii, której zasady i praktyka są sprzeczne z tolerancyjnymi zasadami tejże konstytucji. Na tej podstawie, po otrzymaniu wyroku trybunału konstytucyjnego, zabroniono w Niemczech zarówno partii neo-nazistowskiej jak i komunistycznej.
Inny, znacznie groźniejszy zabobon, to przenoszenie tolerancji z dziedziny światopoglądu do nauki*. Co prawda i w nauce pewna tolerancja jest w zasadzie pożyteczna, bo pozwala na rozwijanie nowych myśli, ale ta tolerancja ma granice. Wprawdzie nie w tym znaczeniu, by zabraniano ludziom bronić poglądów oczywiście fałszywych, względnie sprzecznych ze stanem nauki, ale w tym, że odmawia im się subwencji itp. Oto przykład: gdyby ktoś chciał bronić dzisiaj teorii Ptolemeusza (według której Słońce obraca się wokoło Ziemi), nikt by mu tego w krajach tolerancyjnych nie zabronił, ale wątpić należy, czy znalazłby instytut astronomiczny, gdzie pozwolono by mu wykładać to głupstwo, a tym mniej fundusz naukowy, który finansowałby jego „badania”. Powodem przenoszenia tolerancji ze światopoglądu do nauki jest zazwyczaj sceptycyzm*.
Śmierć
Nic dziwnego, że śmierć, wydarzenie tak ważne dla każdego człowieka, otoczone jest całą chmarą dziwnych zabobonów. Jedne z nich zostały zawleczone ze starożytności – tak na przykład niejeden zabobon staroegipski – inne natomiast są wymysłem całkiem nowoczesnych filozofów, a mianowicie egzystencjalistów*, z których niektórzy zasługują na miano filozofów śmierci.
Aby zacząć od tych ostatnich, wspomniani filozofowie zaczynają zwykle od odróżnienia strachu od lęku. Strach ma być, powiadają, obawą przed czymś, na przykład przez złym psem – natomiast lęk jest obawą przed nicością, zatem przed niczym.
Dokonawszy tego rozróżnienia, oddają się z lubością opisowi owego lęku: jak to grunt zdaje się usuwać zatrwożonemu spod nóg, jak mdłości go ogarniają i tak dalej, i tak dalej. Już to jest zabobonem, w dodatku z kilku względów. Najpierw dlatego, że lęk jest zjawiskiem dobrze znanym psychiatrom, a więc naukowcom wyspecjalizowanym w tej dziedzinie; filozofowie jako tacy nie mają nic do powiedzenia o niej. Rzecz zresztą uderzająca, że jedyny lekarz psychiatra między egzystencjalistami, Jaspers, nie padł ofiarą tego zabobonu: on wiedział, że chodzi o zjawisko chorobowe, nie należące do dziedziny filozofii.
Po drugie chodzi o zabobon dlatego, że jeśli pominiemy stany chorobowe, obawa przed śmiercią nie różni się zasadniczo od innego strachu.
Po trzecie mamy do czynienia z zabobonem dlatego, że kto śmierci naprawdę zajrzał w oczy (jak większość ludzi z pokolenia piszącego te słowa) – ten wie, że w chwili, gdy życie jest zagrożone, człowiek boi się przede wszystkim nie samej śmierci, ale ran, cierpienia itd. Ale główny zabobon szerzony przez filozofów śmierci to przesadny nacisk położony na myśl o śmierci. Człowiek „autentyczny”, powiadają, powinien żyć stale z myśląo niej. Kto tak żyć nie potrafi, ten nie jest „autentycznym” człowiekiem, żyje w zakłamaniu. Że mamy do czynienia z zabobonem powinno być jasne, jako że kto by chciał żyć według tych przykazań, doszedłby do paraliżu woli. Na próżno słyszymy u tych samych filozofów przydługie kazania o konieczności bohaterskiego czynu. Bo według ich nauki życie jest życiem dla śmierci, a śmierć odbiera życiu i wszystkiemu co czynimy wszelki sens, tym bardziej, że ci sami filozofowie śmierci przeczą równocześnie nieśmiertelności* duszy*. Owe nawoływania do czynu są mianowicie u nich najzupełniej gołosłowne. Dlaczegóż miałbym się wytężać, pracować, walczyć, skoro to wszystko i tak nie ma sensu? Tutaj widać, że chodzi o naprawdę groźny zabobon, o rodzaj radykalnego sceptycyzmu* praktycznego.
U jego podłoża leży podwójny błąd w analizie pojęcia sensu życia. Filozofowie śmierci twierdzą, że życie człowieka ma sens wtedy i tylko wtedy, gdy dąży do czegoś, i że stanowi jeden jedyny łańcuch dążeń, wzajemnie sobie podporządkowanych. A że ten łańcuch jest przerwany przez śmierć, nic nie ma sensu. Otóż oba założenia są fałszywe: życie nie jest jednym szeregiem dążeń i celów, ale wiązką różnych łańcuszków. I to samo życie ma sens nie tylko, gdy człowiek do czegoś dąży, ale także gdy czegoś zażywa, np. słońca albo zadowolenia z dokonanego czynu. Tyle o zabobonach szerzonych przez niektórych egzystencjalistów.
Obok nich rozpowszechnione są nadal starożytne zabobony, niesione w wielkiej mierze przez sztukę, a w niektórych okresach (Jak późne Średniowiecze) przez religię*. Jednym z tych, doprawdy, kompromitujących wierzeń jest pojmowanie śmierci na kształt „kostuchy”, jakiejś straszliwej istoty, która na nas czyha. Każdy przytomny człowiek, zapytany o to, powie oczywiście, że w istnienie takiej „kostuchy” nie wierzy, ale jego zachowanie jest w przytłaczającej większości przypadków na tej wierze oparte. Otóż to jest zabobon: śmierć jest wydarzeniem, nie osobą i spotkać się z nią nie można, bo jak genialnie mówili starożytni epikurejczycy, kiedy jesteśmy, nie ma śmierci, a kiedy jest śmierć, nie ma nas.
(Druga część wywodów o śmierci, dotycząca pogrzebów, wywołała w rękopisie tak wielkie oburzenie zarówno pobożnych jak i bezbożnych Czytelników, że musiała zostać skreślona przez autocenzurę).