wymiatacz
- By Krzysztof Kudłacik
- In bitrate
- With 7 komentarzy
- On 18 paź | '2006
I to jaki … no cóż…
dla wszystkich, lecz nie dla każdego | Krzysztof Kudłacik
I to jaki … no cóż…
W Stoczni Gdańskiej wystąpi David Gilmour, a dzień wcześniej swój spektakl muzyczny pokaże w Polsce Roger Waters – dwaj liderzy Pink Floyd, dwie ikony rocka symfonicznego. Będzie się działo. Jednak uczciwie wyznam, że nie mam dreszczy z okazji tych koncertów.
Nie dlatego, że te trzy ikony nie budziły moich uczuć – wręcz przeciwnie. Jak tylko sięgam moją muzyczną pamięcią, to wypełniona była obok Led Zeppelin i Black Sabbath głównie Pink Floyd. Nie jestem już tego pewien, ale pierwszą płytą Pink Floyd, którą poznałem i głęboko dażę uczuciem do dziś jest Dark Side Of The Moon. Ale jak wszyscy wiemy, to był tylko wierzchołek góry lodowej. Do dziś mam ciarki, jak przypominam sobie mroczne klimaty More, czy Animals (pamiętacie okładkę?!). Psychodelia plus progresja i symfonia zarazem. Z jednej strony mamy epokę anarchii punka, a tu Pink Floyd!
Niestety nie umiem wskazać mojego dzebest z ich repertuaru – w zasadzie musiałbym wybrać niemal wszystko począwszy od More … a skończywszy na porywającym The Gunners Dream z albumu Final Cut. Należę niestety do tej grupy nieszczęśników dla których wydawnictwo z 1983r. jest końcem twórczej kariery Pinkt Floyd.
Przesiadłem się z wersji 0.8.xx na 0.9.3.1. Minęło około pół roku od premiery 0.9. Niestety wersja pierwotna nie miała tego, co ja używam z foobara najczęściej – tagowania i ripowania.
Wersja bieżąca o której mowa ma te funkcje. Wreszcie tagowanie jest szybkie i proste, wreszcie działa wtyka do kontaktu z lastFM, działa rozszerzenie AMIP – więc maile mają stopkę z aktualnie odsłuchiwaną muzą i koniec końców można ripować/konwertować płyty/pliki.
Ale nie ma róży bez kolców.
W zasadzie to nawet nie był pełny koncert Perfectu – choć muzycy tego zespołu byli głównymi wykonawcami. To był dobrze przygotowany i ładnie zrealizowany tribute to. I fajnie. Należało się Perfectowi. Obejrzałem to widowisko w tiwi i nie żałowałem. Poniekąd wychowałem się na tej muzyce. Do dziś pamiętam, jak wraz z kolegą ze szkolnej ławy (Edek Leśniak) niemal z drżeniem rąką kładliśmy na gramofonie nówkę UNU i delektowaliśmy się muzyką.
Choć prawdę mówiąc to na prawdziwym – na żywo i nie transmitowanym – koncercie Perfectu nigdy nie byłem. Do Jarocina nie zawitali, a w Andrychowie byli wtedy, kiedy ja nie mogłem….
Mam wreszcie ślicznej jakości film Łazarkiewicza. Ponownie z przyjemnościa go oglądnę. A poniżej parę fotek – raczej archiwalnych.
Parę miesięcy temu Halinka podsunęła mi ten album. Dotąd nie mogę wyjść spod jego uroku. Słuchałem go naście razy, albo więcej i nadal słucham go bardzo chętnie i z dużą radością.
Oto dwóch Francuzów Marc Collin i Olivier Libaux wymyślili sobie, żeby wziąć zestaw klasyków pop i rocka i dać je do zaśpiewania (i zaaranżowania) osobom, które wcześniej tego nie śpiewały.
Całość oczywiście w gustownym opakowaniu chillout.
Wczoraj i przedwczoraj TV4 puściła późną nocą – czyli po 22:30 – wyśmienity film dokumentalny Martina Scorsese zatytułowany No Direction Home: Bob Dylan (2005).
Film niezwykły. Wspaniały wręcz.
Film w którym nie ma w zasadzie ani jednego utworu muzycznego w całości, film przegadany – ale oglądając go masz wrażenie napięcia jak w niezłym thrillerze …
Dla jasności (uprzedzając): od zawsze słuchałem Dylana, zdecydowanie bardziej wolę jego niż Leonarda Cohena.