head.log

dla wszystkich, lecz nie dla każdego | Krzysztof Kudłacik

siłka

W końcu nie wytrzymałem. Przez mijający rok nie udało mi się wrócić do gry w skłosza. Mimo, że w firmie wreszcie uruchomiono sensowny program sportowy – karty rabatowe, które akceptuje tu w Krakowie wiele ośrodków (pływalnie, fitnesy, siłownie, skłoszownie etc.). Trochę się więc frustruję, kiedy płacę co miesiąc za kartę i z niej nie korzystam. Do tego oczywiście dochodzi – wg mnie pogarszający się stan fizyczny – nic zresztą dziwnego: siedzący tryb życia, sporo za kierownicą, ogólny brak ruchu. Czuję się jakbym miał kręgosłup z betonu. Jak dla mnie fatalnie.
I wczoraj pękłem: wylądowałem na siłowni.

Ten fitness jest bardzo blisko firmy, więc dostęp jest mało kłopotliwy. Od może trzech tygodni zaczęła się tam pojawiać paczka szanownych koleżanek. Chyba najwytrwalej pojawia się tam Helena, więc wczoraj dokooptowaliśmy jeszcze Wojtka, który miał mnie przedstawić trenerowi. Tak się stało. Facet okazał się sympatyczny i konkretny. Przez godzinę wykonywałem zróżnicowane ćwiczenia w swobodnie dobranym tempie. Starał się ćwiczyć starannie i bez forsowania i zrywania tempa. Okazało się, że chyba najbardziej odczułem ostanie ćwiczenie – pozornie najprostsze: brzuszki wykonywane z oparcia plecami na wielkiej dmuchanej piłce, gdzie kluczowe znaczenie miał przeprost kręgosłupa na piłce. Ale jak robisz to po raz pierwszy w życiu i po godzinie solidnie wykonanych ćwiczeń, to nagle okazuje się, iż musisz momentami zwracać uwagę, aby zwyczajnie utrzymać się na piłce. Wydaje mi się, że miałem dobrze dobrany zestaw ćwiczeń i ich obciążenie. Generalnie chodziło o zestaw dla poprawy kondycji kręgosłupa i ramion. Dostałem co chciałem.
Po wspomnianej piłce czułem się, jakby mi ktoś w stalowym uścisku zmiażdżył żołądek. Wyraźnie mnie mdliło – wg Wojtka to całkiem normalny objaw.

W sumie najbardziej emocjonujący – poza brzuszkami na piłce – okazał się zestaw rozgrzewający. Taka sobie maszyna: rowerek z wajchami podobnymi do kijków narciarskich. Siedzisz sobie w pozycji wyraźnie odchylonej, oparty o krzesełko i kręcąc pedałami naprzemiennie machasz 'kijkami’. Po trzech pierwszych minutach myślałem, że zejdę śmiertelnie, choć nikt nie stał z batem i nie poganiał mnie: mogłem kręcić we własnym tempie. To, co mnie dobijało to cholerne wskaźniki z rozbudowanego panela sterującego: był tam nie tylko czas, ale też jakieś kalorie, praca wykonana nogami, wykonana rękami i fura innych dziwnych wskaźników, które zdawały się w moich oczach mówić – za mało! za słabo! za krótki dystans! za mało kalorii spaliłeś!. Opanowałem się dopiero, kiedy wysiłkiem woli udało mi się przestać zwracać uwagę na liczniki i zegar – zacząłem się gapić na ekrany telewizorów na których leciały teledyski w których gibali się wysportowani Murzyni lub wiły się wężowe ciała zgrabnych Latynosek.

To drugi mój kontakt z siłownią. Pierwszy był bodaj dwa lata temu, kiedy nie miałem z kim grać w tenisa i przez blisko dwa miesiące pojawiałem się na jednej z sal ćwiczeń w Andrychowie. W porównaniu z Platinium z ulicy Lea tamten GYM był w zasadzie amatorski. Mnie to jakoś nie deprymowało – lubię ćwiczyć samotnie i nie potrzebuję jakichś szczególnych motywacji. Przecież i tak w efekcie zwyczajnie chcę się lepiej poczuć – nie mam ambicji kulturystycznych! Wiem, że czas, kiedy zaczynam te ćwiczenia jest średnio trafiony – do ćwiczeń zostanie przyszły tydzień i potem przerwa świąteczna, która wybije z rytmu. Ale nic to. Jeśli się uda, to mam nadzieję znaleźć czas na dwa wyjścia na siłkę w tygodniu. Zobaczymy, czy mi się uda?

ps.
W sali ćwiczeń znajdował się świetny patent: na ścianach umieszczono automatyczne (na fotokomórkę?) urządzenia do psykania jakimś środkiem w aerozolu – myślę, że chodzi o jakiś neutralizator zapachu. W otwartej koedukacyjnej sali faktycznie niemal nie było zapachu spoconych ciał. Zabawne było to: przechodzisz obok tego niepozornego urządzenia, a ono reaguje na twoją obecność psykając jakimś środkiem….
ps.#2
Tak, zgadza się – na dzień po jestem zakwaszony: inaczej być nie mogło. Lewej ręki nie mogę rozprostować do końca. Ale generalnie jest dobrze!

międzyświęcie arrow-right
Next post

arrow-left mgła, jak u Carpentera
Previous post

  • Dinven

    19 grudnia 2008 at 13:18 | Odpowiedz

    Znajome ciągnęły mnie na siłownię, ale to nie dla mnie. Tak samo jak cholerny aerobik. Za bardzo się nudzę(; a jakąś aktywność fizyczną uskutecznić by się przydało, od tego semestru nie chodzę już na ju-jitsu i zaczynam to odczuwać. Wczoraj pomagałam przenosić nowe meble (komplet wypoczynkowy, a brat oczywiście wyparował wcześniej z domu, ja gabarytami nie powalam) i dziś jestem kompletnie połamana(;

  • pajeczaki

    21 grudnia 2008 at 17:58 | Odpowiedz

    silownia nigdy mnie nie wciagnela, ale pamietam, ze bardzo szybko bylo widac rezultaty – to jej ogromny plus. zeby nie zgnic do konca przed kompem, jezdze na rowerze (zima na stacjonarnym) i od niedawna sie wspinam. bardzo mi to odpowiada, swietny sport :)

  • empiryk

    22 grudnia 2008 at 10:13 | Odpowiedz

    ło… wspinanie… ja mam lęk wysokości :(

  • pete

    24 grudnia 2008 at 16:10 | Odpowiedz

    UWAGA, PONIŻEJ KOMENTARZ NIE NA TEMAT>
    A witajże mi jak najbardziej świątecznie, mójże Ty krk-u; najlepsze życzenia dla Ciebie i Twej rodziny przesyłam w ramkę ową kładąc, bo adresu Twego zapomniał(żem).
    Wszystkiego świątecznego, Stary!

  • empiryk

    29 grudnia 2008 at 8:37 | Odpowiedz

    @pete
    Piotrze! Dziękuję za wizytę i za dobre słowa! Dawno nie mieliśmy okazji do rozmowy. Chętnie to nadrobię – adres do mnie jest w źródle strony – oto on: user|maupa|onet|kropka|peel

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *