head.log

dla wszystkich, lecz nie dla każdego | Krzysztof Kudłacik

mgła, jak u Carpentera

Mam prawo jazdy od bodaj od 26 lat i miałem okazję jeździć w naprawdę różnych warunkach drogowych i atmosferycznych. Jednak to, co mnie wczoraj spotkało przeszło moje najśmielsze oczekiwania i dotychczasowe doświadczenia. W zasadzie poległem.

Wczoraj wieczorem wybrałem się z moją żoną do Kóz, aby odebrać jej jeździdełko marki Matiz z konserwacji podwozia. Planowałem jazdę najkrótszą drogą: Roczyny – Czaniec – Kobiernice – Bujaków – Kozy. Że coś jest nie tak, zacząłem podejrzewać, gdy w czasie powrotu do domu mijałem tablicę graniczną między Wieprzem, a Andrychowem. Nagle, jak nożem uciął wjechałem w gęstą jak wata mgłę. Nie speszyło mnie to specjalnie, bo na ulicach miasta w oświetleniu latarń można było bez przeszkód jechać.

Kłopot zaczął się, gdy już w żoną wyjechałem z miasta do Roczyn – teren wiejski bez latarń ulicznych i nagle mgła pokazała swoją niezwykłą siłę – musiałem natychmiast w mojej rodzinnej wsi zwolnić do 20-30 km/h… jednak w środku Roczyn był już dramat: przestałem widzieć pobocze! Gdybym miał jeszcze tyle szczęścia, że jechałbym w kolumnie za innym samochodem, to wtedy orientowałbym się na tyle światła poprzednika. Ale jechałem w kierunku Czańca sam. Bywało momentami lepiej, gdy z przeciwka jadące samochody doświetlały drogę przykrytą kłębiącymi się tumanami mgły. Jednak po minięciu Domu Strażaka w Roczynach poległem – stało się zbyt niebezpiecznie. Korzystając z chwilowego oświetlenie pobocza przez pojazd z przeciwka, zorientowałem się, gdzie jestem i znalazłem miejsce na nawrócenie. Poddałem się.
Zawróciłem do Andrychowa. Teraz wracałem już w kolumnie innych samochodów. Po drodze widziałem samochody (jadące w kierunku Czańca), które zwyczajnie zatrzymały się na swoim pasie i włączyły światła awaryjne, bo kierowcy bali się ryzykować dalszą jazdę.
Żona oczywiście spanikowała, bo za jakiś czas sama już miała zasiąść w pojeździe i wrócić kilkanaście kilometrów z Kóz do Andrychowa. Namówiłem ją jędnak na dalszą jazdę – wybraliśmy dłuższą drogę, ale raczej gęściej oświetloną: Andrychów – Bulowice – Kęty – Kobiernice – Bujaków – Kozy. I to nam się udało. nawet mogliśmy jechać w tamtą stronę ciut szybciej – z szaloną prędkością 40 km/h. W drodze powrotej Anettka miała w swoim Matizie jedno zadanie: trzymać się na moim tylnym zderzaku, a ja obiecałem nie przekraczać 50 km/h. Chodziło o to, aby raczej nikt nie wjechał między nasze dwa samochody. No i w sumie udało się.

Pamiętacie film J.Carpentera Mgła?

siłka arrow-right
Next post

arrow-left Romowie w Andrychowie: jaka afera?
Previous post

  • CoSTa

    5 grudnia 2008 at 10:39 | Odpowiedz

    Yeah, swego czasu wpadliśmy z mamuśką w niezłą mgłę. Noc, mleko, nic nie widać. Musiałem iść przed samochodem i patrzeć gdzie jest pobocze i mówiłem mamuśce "w lewo trochę, trochę w prawo"… Pokazywać nie mogłem, nie widziała mnie :)

  • zch

    19 grudnia 2008 at 11:00 | Odpowiedz

    ehh, taki, mgły są "niefajne".
    NIgdyś jadąc wieczrem z Rzyk do Andrychowa w gęstej mgle próbowłaem trzymać wzrok na poboczu, aby jakoś dojechać. Nagle z przeciwka zobaczyłem światła, a dokładniej jedno. Myślę: "motocykl w takiej mgle?" okazało się, że nie. To był samochód bez jednego reflektora i to tego od wewnętrznej strony jezdni! Dzięki mojemu trzymaniu się pobocza nie walnąłem czołówki.

  • empiryk

    19 grudnia 2008 at 11:54 | Odpowiedz

    No tak – uniknąłeś najgorszego. Problem w takich sytuacjach jest związany także z tym, iż jadąc we mgle można w skrajnych przypadkach patrzeć na malowane pasy na jezdni; a tych często zwyczajnie nie ma. Mam na myśli pasy dzielące jezdnię na lewy i prawy pas oraz te malowane na krawędzi jezdni, oddzielające jezdnię od chodnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *