head.log

dla wszystkich, lecz nie dla każdego | Krzysztof Kudłacik

przypadek zadania nr 32

Czuję niesmak czytając o egzaminie gimnazjalnym i feralnym zadaniu nr 32, które jest powodem zaskarżania egzaminu przez niektórych rodziców. Zagwozdkę ma minister edukacji i kuratoria. A ponieważ decyzja ministerialna odwleka się, budzi to zrozumiałe poniekąd zniecierpliwienie wśród niezadowolonych rodziców.
Spraw napełnia mnie niesmakiem jako byłego nauczyciela i (aktualnie) trzeźwego obserwatora.
Chodzi o uzasadnienie, jakie podają skarżący się na zadanie nr 32:

Poloniści na lekcjach nie przerobili z uczniami tych obowiązkowych lektur. Do okręgowych komisji egzaminacyjnych w całej Polsce napłynęły skargi od rodziców żądających unieważnienia egzaminu. Dzieci nie mogą cierpieć przez zaniedbania nauczycieli (wynik gimnazjalnego testu decyduje o przyjęciach do liceów) – argumentowali.

Za Gazetą, podkreślenie moje. To uzasadnienie mogłoby równie dobrze brzmieć: prosimy o wybaczenie za nieudolność naszych dzieci i prosimy o wyjątkowe danie im drugiej szansy.

Uzasadnienie podawane przez skarżących oczywiście ze względów formalnych musi powoływać się na błędy w sztuce edukacyjnej. Zatem jest topornym uogólnieniem. Ma podstawową wadę takiej generalizacji: jest fałszywe. Poloniści mają chyba jeden z najcięższych kawałków chleba w szkołach – mają program przeładowany, który zwykle nie pasuje do ilości godzin na jego realizację, a do tego bywa często nie dopasowany do możliwości i potrzeb uczniów. Zwracam uwagę, iż mowa o gimnazjum, czyli surwiwalu, gdzie trzeba (dosłownie) zmierzyć się z cielęcym i pełnym głupoty wiekiem dojrzewającej młodzieży.
Przyczyny nie zrealizowania materiału są zatem znane i bardziej złożone niż skarżącym rodzicom się wydaje. Nauczyciele muszą sto razy na dzień decydować, co jest ważniejsze: gonić na złamanie karku z materiałem, czy za wszelką cenę wyrównywać szanse matołków odstających w dół od przeciętnego poziomu klasy? To fatalny dylemat i skarżący rodzice z pewnością nie chcą sobie tym pobrudzić rączek. Efektem tego jest wybór: albo lecimy powierzchownie i ryjemy pamięciówkę, aby tylko uczynić zadość wymaganiom programowym, albo faktycznie próbujemy w łbach gimnazjalistów zaświecić kaganek…

Podobne wybory sam realizowałem ucząc na przeładowanym programie historii w liceum. Miałem jednak ciut łatwiejsze zadanie: to była tylko historia, a nie trudniejszy grunt polonistyczny – u mnie nie było potrzeba szczególnej wrażliwości heurystycznej ucznia. Wystarczyła zwykła inteligencja. W klasie liceum z dwoma tygodniowo godzinami historii trzeba wykazać się umiejętnością syntezy i wysoką dyscypliną realizacji programu, aby mieć szczęście i zdążyć z materiałem choćby do początku lat 80tych XX wieku – umownie: do wprowadzenia stanu wojennego. Mnie się to udawało. Ale koszt był świadomie skalkulowany: w słabszych zespołach klasowych obniżenie wymagań oraz rezygnacja z niektórych części materiału. Tę rezygnację oczywiście należało rekompensować w przypadku uczniów, którzy planowali zdawać egzaminy na uczelnie wyższe z historią. Tym poświęcałem swój prywatny czas udzielając im wskazówek, co mają dodatkowo przeobić oraz wskazując dodatkowe lektury.

Pierwszy komputer Kacperka arrow-right
Next post

arrow-left N70 - moja pierwsza Nokia
Previous post

  • CoSTa

    30 kwietnia 2008 at 11:51 | Odpowiedz

    Kpisz sobie Krzychu? Przerobienie 18 obowiązkowych książek w TRZY LATA jest takim wyzwaniem dla nauczycieli??? W ostatniej klasie gimnazjum jest do przeczytania bodajże SIEDEM książek przez CAŁY rok szkolny. To jest wyzwaniem dla nauczyciela???

    Bogowie, chrońcie ten kraj…

    Wina jest tylko i wyłącznie nauczycieli. Mają minimum programowe, wiedzą kiedy będą odbywały się egzaminy, niechaj planują swoje lekcje jak trzeba. Też chodziłem do 6,7 i 8 klasy wówczas szkoły podstawowej. I jakoś nauczycielom udawało się zmierzyć z "cielęcym i pełnym głupoty wiekiem dojrzewającej młodzieży".

  • byte

    30 kwietnia 2008 at 13:46 | Odpowiedz

    CoSTa:

    Moja chata z kraja, ale:

    "Testy gimnazjalne układa się zgodnie z tzw. standardami egzaminacyjnymi. Ich celem jest sprawdzenie takich umiejętności uczniów jak interpretowanie tekstów, dostrzeganie środków wyrazu, szukanie informacji. Ani słowa o sprawdzaniu konkretnej wiedzy czy o lekturach.

    Tak zresztą wyglądały wszystkie egzaminy gimnazjalne od siedmiu lat. Uczniowie dostawali fragmenty prozy czy wiersze do analizy. A do rozprawek mogli dobrać dowolną lekturę."

    Jak się ma do tego "Napisz charakterystykę wybranego bohatera"? No nijak się ma. To zresztą od dawna obowiązujący kanon trzepania na wszelkich egzaminach bzdurnych wypracowań, w których lepiej oceni się tego, kto na co dzień nie czyta wcale i z obowiązku przebrnął przez "Nad Niemnem" (najnudniejsza książka świata IMO) niż tego, kto czyta dużo i to lepszych książek, niekoniecznie ze spisu lektur. Ja pisemną pracę maturalną oparłem na "Smętarzu dla zwierzaków" Kinga, ale miałem akurat trochę szczęścia, bo lektury czytałem po łebkach.

    "jakoś nauczycielom udawało się zmierzyć z "cielęcym i pełnym głupoty wiekiem dojrzewającej młodzieży""

    CoSTa, nie wiesz, po prostu nie wiesz jak wygląda dzisiejsza szkoła. Dziś rzeczy kiedyś nie do pomyślenia, w przysłowiowej pale się nie mieszczące są na porządku dziennym. Dziś nauczyciel staje przed wyborem czy podnieść głos, czy dostać w pysk od ucznia. Tak to wygląda "na dole" – nasze czasy to kompletnie inna epoka.

  • empiryk

    30 kwietnia 2008 at 15:01 | Odpowiedz

    CoSta – właśnie ci wyjaśniłem, że taka jest szara skrzecząca rzeczywistość. Tobie i mnie się udało. Ale niektórym nie …
    @byte
    100% racji – rzeczywistość gimnazjalna bywa przerażająca. CoSta przekona się o tym za parę lat :)

  • CoSTa

    30 kwietnia 2008 at 16:23 | Odpowiedz

    Nie wierze Wam panowie, po prostu nie wierzę. Przez kilkanaście lat dokładnie nic się nie zmieniło prócz standardów nauczania – trudnych uczniów mieliśmy i my w szkole ale nikt nie miał obaw by ich temperować a rodziców przeczołgać przez gabinet nie tylko dyrektorski, jeśli trzeba było. Wiem to najlepiej – wyleciałem z liceum na dwa tygodnie przed maturami za chamskie wybryki (i kilku innych kolesi wraz ze mną).

    Po co uczy się tę młodzież i czego, skoro najwidoczniej tresuje się ją do rozwiązywania testów a gdy nie daj boże ktoś każe zrobić coś innego niż rutyna wieloletnia nakazuje (ale co program jak najbardziej obejmuje) to już się dzieją rzeczy straszne? To jest po prostu porażka nauczania i nie ma co zwalać na "doły" czy co tam jeszcze. To są panowie efekty braku pracy z młodzieżą. Nie tylko nauczycieli ale przede wszystkim – rodziców.

    Test nie obejmujący sprawdzania konkretnej wiedzy… Matko, z definicji test to właśnie sprawdzanie konkretnej wiedzy! Problemu by nie było, gdyby nakazano pisać charakterystykę bohatera z dowolnie wybranej lektury obowiązkowej – ten biedny gimnazjalista obarczony obowiązkiem przeczytania siedmiu książek przez cały rok być może byłby w stanie coś wybrać. Mam nadzieję, że by nie było bo jeszcze by się okazało, że jakiś promil szkół W OGÓLE nie przerabia lektur szkolnych i co wtedy? Napisanie charakterystyki bohatera lektury to PODSTAWOWA umiejętność wynoszona ze szkoły for christ sake. Czy to także już odpuszczono w imię odciążania programów, z którymi Wy sami jeszcze nie tak dawno dawaliście sobie radę, i z tego co kojarzę to chyba całkiem nieźle?

    Nauczyciel, który doprowadza do sytuacji, w której ma wybór czy podnieść głos, czy dostać w japę, nie może uczyć w szkole. Taka alternatywa oznacza nieprzygotowanie do pracy z młodzieżą i brak umiejętności zapanowania nad szczylami.

    I na koniec – problem dotyczy ponoć 1 procenta uczniów. Nauczyciele pozostałych 99% jakoś się wyrobili z programem i przygotowali swoich uczniów lepiej lub gorzej. Bez komentarza.

  • cinn

    27 maja 2008 at 21:55 | Odpowiedz

    To i ja dodam swoje 3 grosze.
    Za moich czasów także była trudna młodzież, ale jakoś nie było większych problemów np. z lekturami. Ci co nie chcieli współpracować z nauczycielem, sami robili sobie krzywdę.
    Niedawno spotkałam ciekawy przypadek. Chłopiec uczący się w liceum przyznał się, że manipulują nauczycielami w taki sposób, że sami rezygnują z nauczania i lecą, tylko z minimum programowym. Na lekcjach maja podobno takie luzy, że spokojnie maja czas na głupoty. Nie wiem, czy wierzyć, czy nie, ale końcowe zdanie, a w zasadzie pytanie ścięło mnie z nóg. Ów chłopiec zapytał się, czy zrobię za niego kilka zadań z kilku przedmiotów w tym z polskiego…

    Za moich czasów dostałby po łbie, ale teraz, to ani rusz takiego.
    Jeszcze jedna zaleta – moi poloniści (inni nauczyciele też) polecali dodatkowe, przydatne lektury i inne materiały – teraz to podobno nazywa się znęcaniem nad uczniem…
    Nic dziwnego, że populacja inteligentnej młodzieży jest na wyginięciu…

  • cinn

    27 maja 2008 at 21:58 | Odpowiedz

    Minimum programowe -> zgaduje, że chodziło mu o jakieś super minimalne wymagania lub zupełny ich brak. Ponownie zaznaczam, że nie daję do końca temu wiary.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *