Brawo siatkarze i brawo Lozano!
- By Krzysztof Kudłacik
- In varia
- With 7 komentarzy
- On 2 gru | '2006
Oto spełnia się mój sen. Oto spełnia się sen tysięcy kibiców siatkarskich. Nasza narodowa reprezentacja pod wodzą Argentyńczyka Raula Lozano jest już medalistą Mistrzostw Świata 2006 – dziś w praktyce są wicemistrzami, a w jutrzejszym finale wydarzyć się może wszystko.
Nie odpuściłem żadnego meczu z tegorocznego mundialu. Ba – oglądnąłem też sporą część turnieju w Paryżu wygranego przez Serbię i Czarnogórę. Podczas meczu z Rosją omal się nie rozpadłem z emocji. Wzięliśmy srogi rewanż na Rosji i Serbii. To było słodkie.
Podziwiam Lozano. Mimo wyraźnej niechęci tzw. polskich działaczy i ich kreciej roboty w formie oporu przeciw przesuwaniu terminu PLS na sezon 2006/07 – Lozano pokazał, że jeśli chce się sięgać po najwyższe laury, trzeba być gotowym do najwyższych poświeceń. To, że jutro zagramy o złoto, to efekt ciężkiej pracy zawodników i trenera z nimi. Teraz już konsumujemy słodkie owoce.
Nasza drużyna nigdy nie grała tak, jak w tym turnieju. Kapitalna taktyczna zagrywka. Nikt nie robi samowolki – Lozano niemal ręcznie steruje serwującymi. I wcale nie trzeba mieć trzech, czterech asiorów z atomowym serwisem. Atomowy serwis często okazuje się przeszkodą.
Mamy wyśmienity blok – stawiamy potrójny mur w każdym przypadku, gdy przeciwnik rozgrywa z głębi pola. I punktujemy. Jak widać po krwawej łaźni, jaką sprawiliśmy potężnej Serbii, blokujemy także jeden na jeden. Arcydzieła.
Mamy naprawdę dobre przyjęcie. Gacek skutecznie zastąpił – wydawało się niezastąpionego – Ignaczaka. Obok Gacka kwitnie najwyższej próby talent Winiarskiego, któremu sekunduje rutyniaż Świderski.
O Zagumnym nawet nie wiem, co pisać. Odkąd Lozano jest trenerem kadry, Zagumny wykonał chyba największy postęp. Jest jednym z najlepszych obecnie rozgrywających świata. Koniec i kropka.
Kadziewicz i Pliński to murarze – nie mają litości, ani respektu dla Kazakowa (217 cm) czy Milijkovica (S&C)
Źródła naszego zwycięstwa są dwa.
Pierwsze: solidne i przemyślane przygotowanie. Miesiące charówki w Spale, potem właściwy dobór partnerów – Kuba, Kanada i in. Wreszcie – ostatnie szlify i nauka od najlepszych: sparingi z Brazylią w Japonii. To procentuje. Nasza gra nabrała finezji i elastyczności, jaką charakteryzują się nasi jutrzejszy przeciwnicy.
Drugi filar naszego zwycięstwa – szczęście. Zwykłe szczęście, które złapaliśmy za pysk i wyssaliśmy jak słodką mandarynkę – myślę o mało wymagających przeciwnikach w pierwszej fazie grupowej. To zbudowało morale zespołu. Wreszcie nauczyliśmy się grać bez oglądania na innych – i to grać do końca, nauczyliśmy się dobijania przeciwnika. Tym bardziej cenna umiejętność, iż konieczna do przetrwania tak morderczego turnieju jak Mistrzostwa Świata (11 meczy w 16 dni).
Uważnie wsłuchiwałem się we wypowiedzi naszych zawodników na japońskim turnieju. I jestem zbudowany. Są bez wyjątku spokojne, wyważone i skromne. Pozbawione fantasmagorii i myślenia życzeniowego. Oni wiedzą, że mogą liczyć tylko na siebie i że każdy przeciwnik na mundialu musi być ograny, bo sam się nie podda. Nawet, gdy to przeciwnik z zacofanej siatkarsko Afryki. Widzę w tym wypowiedziach świadomość własnych ograniczeń i świadomość siły konkurentów. Nasi siatkarze nie mają fałszywej dumy. Oni już dziś wiedzą, co są warci. Są warci co najmniej tytułu wicemistrza świata 2006 – a może nawet więcej.
Jeszcze jedno. Lozano zbudował drużynę. Akcent na słowo drużynę, bo to gra zespołowa. Dokąd prym wiedli nasi krajowi trenerzy, to jak nudny bumerang powracał w trudnych chwilach ten sam temat: kto będzie liderem naszego zespołu i kto pociągnie go do przodu? Lozano udowodnił czarno na białym, że to fałszywa perspektywa. Trzeba mieć dwunastu liderów. I to właśnie możemy zobaczyć na własne oczy.
Na koniec: nie wolno nam traktować sukcesu, jaki już odnieśliśmy jako wyniku życiowej formy zespołu. Gdy tak zaczniemy myśleć o osiągniętym już wspaniałym wyniku, to oznacza kapitulację – oznacza, iż wygraliśmy przypadkiem, bo mieliśmy szczęście i ono minie. A to zabójcza perspektywa. Trzeba konsekwentnie trzymać się myśli: mamy bardzo dobrą drużynę, która nadal będzie odnosić sukcesy. Innymi słowy – mamy drużynę, która może pokazać się z najlepszej strony na olimpiadzie w Pekinie (2008). Tylko tak utrzymamy motywację i mentalność zwycięzców.
Co będzie jutro? Zobaczmy. Ale zdarzyć się może wszystko.
Hadret
3 grudnia 2006 at 10:53 |
Trzymamy kciuki i wierzymy w zwycięstwo. Cóż więcej nam pozostało do zrobienia? (:
empiryk
3 grudnia 2006 at 17:28 |
Jak to co pozostało? :)
Następne turnieje i olimpiada. Trzeba ciągle walczyć i doskonalić się.
Sebastian Murawski
4 grudnia 2006 at 1:38 |
Od pewnego czasu może jestem bliżej siatkówki niż wcześniej. Bliżej, w znaczeniu – bliżej tego clue. Nie oglądałem meczów eliminacyjnych i półfinałowych. Finał obejrzałem dzięki Internetowi i sopcast (serdeczne dzięki dla osoby seedującej). Jedno co mogę po finale powiedzieć, to to, że przegraliśmy go w szatni. To nie to samo co półfinałe z Bułgarią – gramy z BRAZYLIĄ!!!! Z mojego poletka ciekawostka taka, że w pierwszym secie na 12 zdobytych punktów 7 oddają Brazylijczycy po własnych błędach! Gramy bardzo, ale to bardzo ztremowani. Jednak dla nas jest to nadal BRAZYLIA zamiast być Brazylią.
Uwagi na przyszłość:
– mamy zespół na igrzyska (ala dawna serbia)
– możemy z dobrymi już młodymi graczami myśleć spokojniej o przyszłości
– musimy zacząć szukać naturalnego następcy Zagumnego
– Lozano mimo dotychczasowego braku wyników pokazał, że potrafi sklecić zespół z zawodników nienależących do supergwiazg światowej siatkówki (oczywiści nie chcę ujmować naszym zawodnikom ale uważam że nazwiska z wielu innych reprezentacji mówią zdecydowanie więcej o jakości niż nasze indywidualności). Pokłon dla LOZANO!! Naprawdę to wielki trener! Zrobił zespół!! Zespół wygrał wicemistrzostwo.
– Powinniśmy \my kibice/ być dumni z sukcesu, gdyż następne występy wcale nie muszą sie okazać wykładnią miejsca na MS.
empiryk
4 grudnia 2006 at 14:30 |
Jedno co mogę po finale powiedzieć, to to, że przegraliśmy go w szatni
Rzekłeś. Tak właśnie było. Co nie zmienia faktu, iż Brazylia zagrała koncertowo. Bezbłędnie wyłączyli jedną z trzech naszych podstawowych strzelb: czyli atak środkiem i blok środkiem.
Co do reszty – 100% zgoda. Ale jedno trzeba podkreślić: Lozano zasłużył nie tylko na premię, ale przede wszystkim na przedłużenie kontraktu na następne dwa lata – do igrzysk. Nie możemy zasypiać gruszek w popiele – wicemistrz świata to tylko początek. Wcale nie złapaliśmy Pana Boga za nogi – trzeba nadal ciężko pracować. We wrześniu 2007 mistrzostwa Europy – warto powalczyć o medal. Dowolny.
waltharius
4 grudnia 2006 at 22:07 |
Bardzo ciekawy wpis. Nieźle to wszystko ująłeś, czuć pasję :)
Pozdrawiam
Kompas
5 grudnia 2006 at 21:22 |
IMHO dużo namieszała obecność Gacka, odkąd zaczął się mecz, cały czas patrzyłem na to co Gacek robi, czy daje radę, czy nie kuleje, jakoś mniej zwracałem uwagę na wynik – mam wrażenie że cała drużyna robiła dokładnie to samo. A potem to już byli przybici tym pierwszym setem, przy takiej stawce to ustawiło grę na resztę meczu.
Mimo to, przecież prowadzili praktycznie cały drugi set. Było bardzo blisko, brakło 1-2 dwóch punktów w końcówce drugiego seta i wszystko mogło się kompletnie obrócić, tak jak w meczu z Rosją.
Nie zgadzam się, że polegliśmy kompletnie, naprawdę, zadecydowało te kilka piłek pod koniec drugiego seta.
empiryk
6 grudnia 2006 at 11:44 |
Obecność Gacka IMVHO niewiele zmieniła. Graliśmy najsłabszy mecz turnieju, a Brazylia najlepszy. Tym razem byli poza naszym zasięgiem. Akcent na tym razem. Mam nadzieję na udany rewanż w listopadzie 2007 na pucharze świata.
Mnie jest trochę żal tych, którzy z całego turnieju oglądnęli tylko ten jeden, finałowy mecz. Obejrzeli bowiem najsłabszy mecz Polaków.