internet zabił czasopismo papierowe?
- By Krzysztof Kudłacik
- In publiczne
- With 4 komentarze
- On 22 lip | '2011
Nie należę do grupy docelowej (czytelników) pisma dla studentów „Dlaczego”. Pismo właśnie zostało zlikwidowane. Przyczyny domniemane, to: ograniczony potencjał wzrostu i rozwoju.
Brak potencjału uzasadnia się tak:
Młodzi są aktywni przede wszystkim w internecie – tłumaczy Anna Pawłowska-Pojawa, rzeczniczka spółki (Platformy Mediowej Point Group)
Za wyborcza.biz: http://42.pl/u/2DdG
Bodaj pierwszy raz wprost mamy do czynienia z sytuacją, gdy pismo papierowe bezpośrednio zostaje pokonane przez internet.
To nie jest nowa sytuacja. Wydawcy tradycyjnych, papierowych czasopism od dawna mają dylemat, jaką postawę przyjąć względem internetu. Różnie to wygląda w praktyce. Najpierw szybko zlikwidowano archiwa – od dawna można je czytać tylko po opłaceniu abonamentu. Chyba żadna duża gazeta nie ma już publicznych, otwartych archiwów. Szkoda. Inna strategia to rozdzielenie wydawnictwa na dwa tory: internetowy z bieżącą zawartością i internetowe wydanie papierowego pisma – www.gazeta.pl vs. www.wyborcza.pl. Jeszcze inną strategię ma np. rzeczpospolita, która dodatkowo straszy pod każdym artykułem notką o prawach autorskich i karach za publikowanie/powielanie bez zgody wydawcy.
A tu periodyk Dlaczego zwyczajnie pada, bo ludzie komunikują się przez internet i nie czytają wersji w celulozie.
jarek
22 lipca 2011 at 22:55 |
Hm, nie wiem czy internet zabija, czy raczej brak refleksji, który wynika z szybkiego i coraz bardziej pobieżnego odczytywania informacji.
Dawniej prasa pisała z dumą „wczoraj dziesięć minut po pierwszej Jaśnie Pan puścił bąka w sali balowej” i dopiero po dłuższej chwili czytelnik mógł sobie wyobrazić ten zapach.
Natomiast obecnie, tworzy się facebook-news, czyli zanim ktoś zacznie puszczać bąka już dokładnie opisuje gdzie i w jaki sposób ta czynność się dokona.
Zauważ jak bardzo na znaczeniu traci tradycyjny (sic!) blog wobec facebook-newsa, refleksja i oddalenie od wydarzenia przegrywa z pożądliwością sensacji i pospiechu.
Nie wiem czy papier na zawsze przegra z monitorem, jednak sama mechanika ruchu gałki ocznej i sposobu odczytywania treści z papieru i ekranu daje początek „byle jakiemu” czytaniu. Sam zauważam, że słowa z ekranu przelatuję pobieżnie, a w przypadku portali news’owych poza tytułem nic więcej mnie nie interesuje (bo mogę sobie sam to dopowiedzieć), wyjątkiem są błędy językowe, mylenie rodzaju i osoby w tekście przez redaktorów dyslektyków – bo kto skoryguje (korektor?) ich facebook’owe wpisy.
Dobry tekst potrzebuje czasu, jak to się mawiało „papier jest cierpliwy”, a internet – ma dobre strony, ale na pewno daleko mu do cierpliwości.
empiryk
23 lipca 2011 at 7:26 |
Dokładnie tak, jak napisałeś. Zauważył to zupełnie niezależnie od tej sprawy jeden z moich rozmówców. To jest powolne, systematyczne bylajaczenie – konsumowanie informacji byle jak, byle szybko. A więc w efekcie pobieżnie, powierzchownie i bez zrozumienia. W pierwszej kolejności uderza to w gazety informacyjne, njusowe, gdzie szybkość i aktualność ma bezwzględny priorytet.
Systemy blogowe są na wyraźnej spadkowej – potwierdzam. Ale to jest proces, który trwa od jakichś dwóch lat przynajmniej i wyraźnie strata odbywa się rzecz systemów społecznościowych. One wygrywają przez mechanizm relacji między użytkownikami (podpowiadanie znajomych) i łatwością obsługi. Do tego dochodzi funkcja rozrywki i masz komplet. Z drugiej strony utrata masowości blogosfery jest okazją na wzrost jej miarodajności, jako źródła informacji i refleksji właśnie. Tu przeczuwam, iż będzie przyrastała reputacja treści blogowych, bo ludzie coraz częściej widzą, że np. fejsbóg to w 99,99% szajs i sama rozrywka. Czasami to zwyczajnie za mało. Eksperci będą się trzymać blogosfery.
Obym miał rację ;)
jarek
23 lipca 2011 at 22:41 |
Tak, myślę, że masz rację :-)
Parę lat temu podczas pierwszej eksplozji „Naszej klasy”, znajomi przekonywali mnie jakie to wielkie „odkrycie”, no i jakoś niechętnie się zapisałem, przy pierwszej znaczącej zmianie regulaminu się wypisałem.
Oczywiście był moment ciekawości, naraz tyle znajomych z przeszłości chciało do mnie zagadać… ale dla większości ważna była tylko liczba znajomych przy nick’u a nie moja osoba.
I wtedy stwierdziłem, że jak komuś naprawdę zależy na kontakcie to jak wpisze w google dane osoby poszukiwanej to mnie znajdzie, a jeżeli mu nie zależy to i tak najlepszy portal społecznościowy nie stworzy więzi nadludzkiej. Prędzej wierzę w relacje przypadkowe, że ktoś kto się wcześniej nie znał, po ciekawych wymianach zdań na się zaprzyjaźnił.
Gdy mnie ktoś z wypiekami na twarzy pyta czy mam konto na fejs’ie to odpowiadam ze spokojem, że czekam na google+… najpewniej gdy będzie już dostępne google+ to wtedy poczekam na coś jeszcze ;-)))
A przyczyny tego całego zabiegania… chyba nie mamy odwagi odpowiadać na to piosenkowe pytanie „Co ja tutaj robię?… Co ty tutaj robisz?”. I tym bardziej z radością sobie dla siebie bloguję, jak się zaczęło ponad 10-lat temu dla siebie, to tym bardziej jest frajda, że do dzisiaj jest to dla siebie.
empiryk
24 lipca 2011 at 8:48 |
O, to ostatnie zdanie jest ważną prawdą. Przekonałem się o tym właśnie na etapie NK, kiedy pojawiali się tam dawni znajomi ze szkoły, ze studiów. Jednak całość tych kontaktów wyczerpywała się na etapie dopisania się do znajomych i podglądania własnych zdjęć – z ciekawości: żeby zobaczyć, jak ktoś wygląda po nastu latach lub jakie ma dzieci lub gdzie wyjechał na urlop. Jedna wielka porażka. Zero ciekawej interakcji.