head.log

dla wszystkich, lecz nie dla każdego | Krzysztof Kudłacik

wspomnienie: abp. Józef Życiński(1948-2011)

śp. abp. Józef Życiński (1948-2011)

Pamiętam pierwsze z nim spotkanie. Aula Uniwersytetu Pedagogicznego (wtedy: Wyższej Szkoły Pedagogicznej), otwarty publiczny wykład z filozofii nauki – w zasadzie chodziło o jakieś styki nauki i religii. Był może 1990 lub 1991r.

Wtedy jeszcze tylko ksiądz profesor, świeżo po jednej z wizyt na uczelniach w USA.  Wykłada pięknym językiem polskim, żywo, zaciekawia, przyciąga. Stawia trudne pytania. Konfrontuje skrajnie różne stanowiska. Erudyta. Niewysoki, zażywny.

Ten człowiek był magiczny. Przeciągał i fascynował. Tylko tak mogę wyjaśnić fakt, iż ja jako student ledwo drugiego roku ośmieliłem się podejść do Profesora po wykładzie i zapytać, gdzie mogę wypożyczyć książkę na którą wtedy Życiński się powoływał. Doznałem szoku, gdy Profesor bez zająknięcia odpowiedział – Ode mnie – i wręczył mi jedną z książek Alvina Plantingi. Tak się zaczęło.

Oczywiście to był początek moich uczelnianych kontaktów z Życińskim. Bo przecież jego książki – pisane samodzielnie lub wspólnie z ks.prof. Hellerem – znałem wcześniej. Bez tego nie pojawiłbym się na wspomnianym wykładzie. Potem już dość regularnie uczestniczyłem w wydarzeniach, gdzie pojawiał się Profesor. Były to głównie sympozja, zjazdy i wykłady w ramach Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Dołączyłem także do grona biorącego udział w seminariach z filozofii nauki, jakie prowadził Życiński na PAT (budynek na ul.Bernardyńskiej). te seminaria to były de facto także wykłady, ale prowadzone w bardzo swobodnej atmosferze. Kłopot był w tym, że ks.Profesor często wyjeżdżał na zagraniczne wojaże po konferencjach, sympozjach itd. W tych okolicznościach każda jego dłuższa bytność w roku akademickim była swoistym wydarzeniem.

W Życińskim ujmowały mnie trzy rzeczy. Pierwsza to prostota i otwartość. Dla niego nie było różnicy z kim rozmawia i z kim ma do czynienia: każdy zasługiwał na uwagę i poważne potraktowanie. Skwapliwie wykorzystywali to organizatorzy różnych naukowych imprez, bo nie mieli zwykle poważnego kłopotu z zaproszeniem Profesora. Oczywiście o ile miał wolny czas w kalendarzu. Druga: niezwykle żywa i otwarta inteligencja. Słuchanie jego żywych wykładów to była sama przyjemność obserwowania jego toku myślenia, dyscypliny i przenikliwości w wynajdywaniu zaskakujących połączeń między pozornie oddalonymi obszarami i argumentami. Trzecia to jego niezależność myślenia. Życiński był niewygodny dla każdego. Z lewa, z prawa. Zawsze. Niezależności nie porzucił nawet wtedy, gdy – niestety – powołano go na biskupie stanowisko. To był koniec jego naukowej kariery, ale zarazem początek publicznego istnienia w mediach. Jak zwykle dla mediów – istnienia bardzo wybiórczego. Media interesowały się tylko zdaniami wyrwanymi z kontekstu i medialnie brzmiącymi hasłami.

Powołanie na nowe stanowisko w Kościele zakończyło akademicką działalność Profesora. Dla mnie sprawa była jasna i bezsporna. Źle się stało. Wydaje mi się, że Profesor nie znalazł równego sobie następcy wśród polskich katolickich naukowców. Rola Życińskiego i Hellera w naukowych seminariach Castel Gandolfo podczas pontyfikatu Jana Pawła II była wyjątkowa. Życiński reprezentował nowoczesny i otwarty styl myślenia, jakiego współcześnie niemal się nie spotyka. Tym bardziej w polskim Kościele.

absurd z KRRiT - zakaz odsyłania do Facebooka arrow-right
Next post

arrow-left piętnuję dziurwy
Previous post

  • joe

    25 lutego 2011 at 19:44 | Odpowiedz

    tak, myślę, że „świeckim” będzie Go bardzo brakowało

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *