wieża – ożywiona
- By Krzysztof Kudłacik
- In bitrate
- With 4 komentarze
- On 24 lis | '2005
We wczesnych latach 90tych ub. wieku jako biedniutki student marzyłem o sprzęcie stereo dobrej marki. Najpierw miałem jakieś kombo kaseciaka Panasonica – był śliczny i grał naprawdę ładnie. Potem po powrocie z pracy (czytaj: tramping turystyczny PTTK) na czarno w Grecji, oboje z żoną dorobiliśmy się mini wieży Sony z odpinanymi głośnikami.
I wtedy byliśmy już o krok :)
Ponieważ miałem niemal zawsze stypendium naukowe, to udało się po jakiejś tam nagrodzie rektora uzbierać na odtwarzacz CD marki Technics… Jego właśnie podpinałem do tej mini-wieży. I już Pana Boga za nogi łapałem …
Po zakończeniu pierwszych studiów rozpocząłem pracę i miałem w ten sposób trochę wolnej gotówki. Nastał czas relizacji wielkiego planu zakupu dużej wieży audio. Realizacja trwała prawie dwa lata.
Postawiłem na Technicsa.
Po odtwrzaczu, kupiłem magnetofon kasetowy – tak, drodzy państwo – kiedyś muzę słychało sie masowo z kaset z wąską taśmą w środku!
Magnetofon był taki, jak zaplanowałem: z Dolby C, wieloma głowicami i klasą A.
Potem rzutam na taśmę nabyłem tuner radiowy (wtedy to jeszcze tzw. niska częstotliwość do 71 MHz dla UKF) i niewielki wzmacniacz 80 W. I zaczęła się drogra pod górkę – czyli polowanie na kolumny. Około 1992/3 r. znalezienie kolumn to była nie lada sztuka – chyba, że miało się dość pieniędzy, żeby kupić jakiś markowy zagraniczny sprzęt. Mnie udało się w końcu kupić 120 W trójdrożne kolumny Tonsila – ich dobra cena wzięła się z tego, że były to dwa ostatnie egzemplarze na sklepie – jeden z czarną okleiną, a drugi z ciemnobrązową :)
I jak jakiś czas temu postanowiłem renimować dużą wieżę (bez tunera radiowego chałewer), to łezka mi się z oku zakręciła…
Z ciekawości zacząłem sprawdzać, jaki postęp w technice audio dokonał się w ciągu tych kilkunastu lat.
I okazuje się, że koła nie wymyślono! Po pierwsze: zapowiadana wtedy rewolucja z cyfrowymi magnetofonami DAT tak szybko jak się zaczęła, tak szybko się zakończyła – zabiły ją płyty CD/DVD. Ponadto niewiele nowego się pojawiło: zestawy na pilota :) i bardziej złożone wzmacniacze … Ale obiektywnie rzecz biorąc – pod względem wydajności i parametrów wieża, którą odpaliłem w miniony weekend nie jest odkryciem archeologicznym :) przeciwnie: to zupełnie przyzwoity, amatorski sprzęt.
A przy tym nastąpiło niespodziewane zjawisko uboczne o charakterze rodzinnym!
Oto już parę razy zdarzyło się, iż zasiedliśmy w hallu w trójkę: Anetka, Paulina i ja czytając papierowe wydawnictwa, a tiwi było wyłączone!
Taka mała świecka tradycja … :)
26 listopada 2005 at 17:07 |
Z elektroniką, jak z samochodami – najlepsze lata to właśnie ’90 XX wieku, no może troszkę wcześniej… obecnie króluje tandeta, "planowana przestarzałość" i "producenci OEM" (czy jak to się nazywa…) , outsourceing itp…
Przykłady : TV marki Fisher do kompletu z magnetowidem – po ponad 10 latach TV wymaga okazjonalnej wymiany 2 kondensatorów.Starzeją się. Jakość obrazu i dźwięku, jak w nowoczesnym Samsungu. Magnetowid bez zarzutu.
Podobnie twarde dyski – mój pierwszy Seagate Medalist (1GB) żyje do dziś. Przeżył 20 GB z tej samej stajni i 40 GB Fujitsu…
26 listopada 2005 at 18:37 |
Uuu… racja z tymi 'najlepszymi latami’. Mam magnetowid SANYO kupiony bodaj w 1991 r. i żyje dotąd – zero awarii i zero naprawiania. A technicznie bez zarzutu: 4 głowice, longplay itd. Bez stereo, ale to nie jest problem. Głowica w bardzo dobry stanie mimo relatywnie intensywnego używania.
Celowo piszę 'relatywnie intensywnego’ bo od lutego – odkąd mam stacjonarne DVD – kaset VHS już nie wypożyczam … signum temporis
28 listopada 2005 at 23:01 |
Mnie, jako osobnikowi teoretycznie z zawodu i zamiłowania przygotowywanemu do zajęcia się branżą IT, nie wypada chyba pisać, że te właśnie najlepsze lata, "złota dekada" elektroniki wszelkiego rodzaju miała miejsce w czasach, gdy komputery (niekoniecznie PC) rozwiązywały więcej problemów niż ich sprawiały…
Ot, niedawno Mercedes ogłosił, że zatrzymuje rozwój kolejnych elektro-gadżetów i ponownie będzie się starał swoje samochody troszkę odcyfrowić… w sumie, nic dziwnego jeżeli przyjąć, że na pokładzie nowej limuzny pracuje więcej komputerów, o większej mocy przetwarzania, niż w niektórych modelach śmigłowców wojskowych.
Kiedyś amerykańskim systemem AEGIS (kierowania walką; radary, rakiety itp) sterował komputer wykonany z _ręcznie_ polutowanych tranzystorów i pracujący z częstotliwością kilkudziesięciu kHz. Dziś ? Kilka pudełek, w każdym kilka procesorów PowerPC… chorobliwa chęc "optymalizacji ponad wszystko", minimalizacji zużycia materiału prowadzi – np. w przypadku zautomatyzowanego wykonywania wykrojów ubrań – do znacznego spadku ich jakości. Ot, nikogo nie interesuje, że wielu materiałów nie można kroić w dowolnym kierunku…
Komputery pokładowe Boeinga 777 przetwarzają ilości informacji, których zapewne niejeden portal by nie przetrawił. Oczywiście, koszty rosną adekwatnie, ale wygoda i bezpieczeństwo…to już inna dyskusja.
Moja UNITRA 9100 (magnetofon+amplituner)
mimo upływu lat, wygląda solidniej i szykowniej, niż plastikowa tandeta zalegająca półki sklepów "NieDlaIdiotów". Ech…
29 listopada 2005 at 11:42 |
Co do samochodów napakowanych elektroniką, to też czuję spory dyskomfort. Szczególnie, jak chodzi o mercedesy :)
// dla miłośników Top Gear: pamiętacie, jak Jeremy wybrzydzał na jakiegoś wypasionego merca, który nie umiał głosowo wybrać nr jego komórki?
Natomiast co do elektroniki to sprawa niestety jest już przesądzona: samochody się bez niej nie obejdą. W moim pojeździe jest na szczęście niewiele elektroniki, ale wystarczy, żeby unieruchomić cały pojazd tylko dlatego, iż iskra nie przskoczyłą tak, jak powinna :)