head.log

dla wszystkich, lecz nie dla każdego | Krzysztof Kudłacik

Pierre Gonnord

Długo oglądałem zawartość www.pierregonnord.com, gdy chyba tydzień temu odkryłem tego fotografa. Wyjątkowego fotografa. Potem gugle podrzuciły m.in. notatkę nowalijki.

Jednak wątpliwości pozostały. Fotografie przykuwały moją uwagę przez kilka długich dni. Nowalijka w zasadzie powtórzyła część wypowiedzi samego autora, które padły jako komentarz do jednej z jego wystaw. Ale to mi nie wystarcza.

Gnębi mnie jedno pytanie: co fotografuje Gonnord?

fot.Pierre Gonnord
fot.Pierre Gonnord (Testigos)

Nie, nie zamierzam tu polemizować z koleżanką. Moim celem jest pewnego rodzaju uzupełnienie o moją interpretację. Zrobię to chyba po raz pierwszy na tym blogu. Unikam interpretowania fotografii (cudzej i własnej). Interpretacja jest bowiem narzucaniem widzowi sposobu czytania i rozumienia fotogramu. Fotografia powinna mówić sama za siebie. Jeśli sama nie przemawia do widza, do jego uczucia, do jego wrażliwości, do jego doświadczenia, to żadna najbardziej nachalna interpretacja odautorska niczego nie zmieni. Takie zdjęcie jest martwe.

Inny słowy – z fotografią jest podobnie jak z seksem: lepiej go uprawiać, niż o nim mówić. Takie jest moje zdanie.

Tu zrobię odstępstwo od powyższej reguły.

Moje wątpliwości co do przedmiotu głównego fotografii Gonnorda biorą się z kontrastu i – jak mi się wydaje – pewnej sprzeczności między deklaracjami autora, a jego produkcją. Między dziełem, a zamiarem. Fotograf mocno akcentuje społeczne tło swoich fotografii – np. fakt, iż portretuje imigrantów i/lub ludzi z marginesu, odrzuconych przez główny nurt społeczeństwa. Ludzi naznaczonych stygmatem – pochodzenia, zajęcia, skazy fizycznej.

fot.Pierre Gonnord
fot.Pierre Gonnord (Testigos)

Mamy zatem zdjęcia hiszpańskich cyganów lub japońskiej jakuzy.

Z drugiej strony tendencja przeważająca w twórczości artysty to do bólu konsekwentne odspołecznianie upamiętnianych postaci. Oglądając niezwykłe twarze fotografowane przez Gonnorda trudno domyślić się, jaki jest ich społeczny i mentalny status. Widzimy prawie wyłącznie twarze z oczyma wbitymi w widza. Ludzie pozbawienie są zewnętrznych atrybutów swoich publicznych ról – ani strój, ani otoczenie niczego nie sugeruje. Widać tylko twarze. Korpusy są otoczone anonimowymi powojami lub zwyczajnie nagie.

fot.Pierre Gonnord
fot.Pierre Gonnord (Testigos)
fot.Pierre Gonnord
fot.Pierre Gonnord (Testigos)

Tło lub otoczenie studyjne podkreśla ten efekt oderwania od losu jednostkowego i roli społecznej.

fot.Pierre Gonnord (Testigos)
fot.Pierre Gonnord (Testigos)
fot.Pierre Gonnord (Utopicos)
fot.Pierre Gonnord (Utopicos)

Pamiętam moje zaskoczenie, gdy po obejrzeniu serii Testigos poznałem zdjęcia z Far east.

gonnord-7
fot.Pierre Gonnord (Far east)

fot.Pierre Gonnord (Far east)
fot.Pierre Gonnord (Far east)

W zasadzie zupełnie inna poetyka. Częste kadry w naturalnym otoczeniu, przy świetle zastanym, grupowe, szeroko pokazujące otoczenie poza modelem. O ile w Testigos mamy hipnotyczny seans zaglądania w duszę ludzką przez oczy, tym razem – Far east – patrzymy szerzej i widzimy więcej. Zgoda – cena takiego zabiegu jest znana: zapamiętamy klimat z Testigos, ale z Far east będzie to niemal niemożliwe. Tu jednak Gonnord realizuje swoje zamierzenie w pełni – tu postacie mają (przynajmniej) swoją szczątkową historię.

W mojej ocenie cały ten zestaw fotogramów dowodzi jednego – mistrzostwa Gonnorda w intymnym docieraniu do modela. Każda z tych fotografii dzieli jedną ideę zasadniczą – bliskość z postacią. Fotograf jest niezwykle konsekwentny – oczy są zwierciadłem duszy. To pięknie opisują zdjęcia z serii Regards.

fot.Pierre Gonnord (Regards)
fot.Pierre Gonnord (Regards)

Minimalistyczne podejście: z twarzy pozostawiamy niemal wyłącznie oczy – przynosi silne, efektowne wrażenie braku dystansu względem modela. Oto nic nas już nie dzieli.

fot.Pierre Gonnord (Regards)
fot.Pierre Gonnord (Regards)

Fotografuje naturalistycznie, niemal zawsze z jednym źródłem światła, postacie kadrowane są głównie na poziomie głowy, co najwyżej do pasa. Układ modeli przywodzi na myśl skojarzenie z twórczością malarską choćby Vermeera czy Velazqueza.

Reasumując – Gonnord chce opowiedzieć historię portretowanych ludzi, ale cel ten osiąga raczej w niewielkim stopniu. Zamiast tego wspaniale i efektywnie bawi się relacją widz (fotograf) – model. Skutecznie umie pokazać jak usunąć dystans i jak zostać świadkiem w tym intymnym związku.

ps.

Dla dociekliwych i zainteresowanych portretami, sugeruję spojrzenie na twórczość Laurenta Lafolie, a w szczególności jego serie Alma, całość tutaj: http://laurent-lafolie.fr

grypa zabija w Andrychowie arrow-right
Next post

arrow-left do połamania języka
Previous post

  • jah

    22 grudnia 2009 at 21:53 | Odpowiedz

    Dawno żaden zdjęcia nie wywarły na mnie takiego wrażenia. To kwestia metody, ale takżw doboru postaci. Są tak wyraziste

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *