sport, pupa i ideologiczne majty
- By Krzysztof Kudłacik
- In obyczaje
- With No Comments
- On 20 cze | '2008
W polskim telewizorze można bardzo rzadko obejrzeć transmisje z meczy żeńskiej koszykówki. Osobiście trafiałem na takowe chyba tylko w regionalnym paśmie – tu: mam na myśli mecze (ligowe i pucharowe) Wisły Can-Pack transmitowane z krakowskiego ośrodka TVP. Oznacza to w praktyce, że mniej ludzi wie o tych rozgrywkach i ich atrakcyjność – zarówno dla tiwi, jak i dla widzów na żywo w sali jest mała. Pośrednio się to pewnie przekłada i wiąże z raczej umiarkowanym poziomem polskiej żeńskiej koszykówki, bo na arenie międzynarodowej oszałamiających sukcesów nie odnosimy.
Oto jednak działacze wpadli na dość prosty pomysł, który – w ich przekonaniu przynajmniej – może choć trochę podnieść atrakcyjność wizualną zawodów:
nowym sezonie – startuje we wrześniu – zawodniczki dostaną do wyboru trzy warianty strojów.
Wariant pierwszy: spódniczka do połowy uda, lekko rozszerzana ku dołowi. Kiedy w 2006 r. szef drużyny CCC Polkowice Krzysztof Korsak pierwszy wpadł na pomysł, by jego koszykarki nosiły dopasowane spódniczki, mówił: – Były opory. Ale przetrzymałem je. Teraz wszyscy są zadowoleni.
Wariant drugi: strój obcisły. Wdzianko mocno przylegające do ciała. Nie da się pod nim niczego ukryć.
Wariant trzeci: tradycyjne luźne spodenki, ale nie dłuższe niż 35 cm. To bardziej wyeksponuje uda.
Taki jest najnowszy pomysł szefów kobiecej ekstraklasy. Obligatoryjny – kto chce grać w lidze, musi się przystosować. Cel: poprawa popularności damskiej koszykówki. Liga walczy o zainteresowanie i sponsorów. Jak skusić kibica? Pokazać nogi. Mnóstwo nóg. Dokładnie: 20 – jednocześnie na parkiecie walczy po pięć koszykarek z każdej z drużyn.
Za GW
Osobiście nie umiem wybrać: co z tych trzech najbardziej by mi się podobało?
Ale zgadzam się co do zasady: zmiana stroju z obecnego na bardziej atrakcyjny może podnieść ilość widzów na trybunach oraz chęć stacji tiwi do transmitowania meczy. Bez wątpiania ładne dziewczyny chętniej się ogląda. A jeśli będzie temu towarzyszył przyzwoity poziom sportowy, to już jesteśmy na dobrej drodze. Z drugiej strony nawet pełen negliż nie przyciągnie na zawody, jeżeli sportowy poziom będzie niski.
Doskonale widać to na przykładzie siatkarek – zarówno tych halowych, jak i plażowych. Poziom sportowy musi iść w parze z atrakcyjnością.
Chociaż muszę przyznać, iż ten trend do odsłaniania ciała zawodniczek sprawia pewne praktyczne problemy dla właścicieli i sponsorów klubów: powierzchnia reklamowa ulega zmniejszeniu i czasami na kusych spodenkach (wręcz: slipkach) nie da się wydrukować większego logo lub nazwy (np. w plażówce spodenki nie mogą być szersze niż 7 cm z boku, a brzuch obowiązkowo ma być odsłonięty).
W odróżnieniu od Wyborczej nie widzę w całej sprawie niczego zdrożnego, ani seksistowskiego. Uważam, że pomysł jest dobry i trzeba z zaproponowanych strojów wybrać te, które zarówno będą najwygodniejsze, jak i najbardziej atrakcyjne. Skoro np. działaczka feministycznej Ośki widzi w tym coś niestosownego, to niech także zacznie protestować przeciw cheerliderkom, które występują na meczach koszykarek, siatkarek etc. Przecież te dziewczęta nie mają innego sensu swoich występów niż właśnie atrakcyjność wizualną.
Przykład siatkarek – w szczególności halowych – pokazuje jasno, że atrakcyjność strojów musi liczyć także z wygodą ich używania na parkiecie w meczu. Jeszcze dwa, trzy lata temu zawodniczki występowały w skromnych biodrówkach, które ciągle się wcinały w ciało i niemal po każdej akcji wymagały poprawy. Teraz już siatkarki noszą normalne, krótkie spodenki z nogawkami – całość ciasno przylegająca – ale kłopotu z notorycznym poprawianiem już nie ma. Pragmatyka i rozsądek.
Tym niemniej oczywiście lobby feministyczno-permisywne oczywiście ma okazję w Wyborczej na wypaczenie pomysłu z koszykówki i bezrefleksyjne ubranie go w ideologiczne barchanowe majty.