podsumowanie sezonu fotograficznego
- By Krzysztof Kudłacik
- In varia
- With 2 komentarze
- On 30 paź | '2007
Mam za sobą pierwszy sezon fotografowania. Sezon bardziej na serio pod każdym względem: merytorycznym, finansowym, rozwojowym. Gdybym chciał go krótko opisać: to był udany czas nauki. W przenośni: w zasadzie opuszczam przedszkole, kończę zabawę w fotografię. Teraz moja świadomość jest inna – na wiele wyższym poziomie niż w pierwszych dniach maja, kiedy zrealizowałem pierwszą sesję.
Oto parę szerszych uwag o minionym czasie. Być może dzięki nim inny – podobny do mnie – fotoamator uniknie paru błędów lub zwyczajnie zbędnych prób.
Jednak warto pamiętać, że moje doświadczenia dotyczą dość ograniczonego zakresu fotografowania – ja fotografuję ludzi: głównie w kontrolowanych warunkach. Oznacza to, iż amatorzy landszafcików, makrofotografii, fotografii przyrody lub sportowych mogą nie znaleźć tu tego, co lubią najbardziej.
Po pierwsze: przestałem zwracać uwagę na sprzęt – stał się całkiem przezroczysty. To wypadkowa świadomości, czego potrzeba do zrobienia określonego zdjęcia: obiektyw, jego ogniskowa oraz jasność, przysłona, czułość matrycy/błony, metody doświetlenia itd. Koniecznie trzeba znać posiadany sprzęt i jego możliwości. Wtedy przestaję się myśleć o sprzęcie, a zaczyna o kadrze, o fakturze, o tle, o świetle.
Po drugie – sprawdziła się u mnie metoda pracy z priorytetem przysłony. Zapewne dlatego, że skupiłem się na portretach lub abstrakcji/kreacji, zatem wykorzystanie głębi ostrości sterowanej przysłoną okazał się kluczowy.
Po trzecie: słuchać dobrych rad innych. Najważniejszą dobrą radą, którą otrzymałem była ta od Magdy (aka roodah). Pytałem ją kiedyś jak namówić dziewczynę do pozowania? Podejdź i zapytaj wprost, czy chce pozować. Podaj jej link do portfolio – niech obejrzy dotychczasowe twoje zdjęcia. Aha – i koniecznie zaznacz, że nie chodzi o podryw… – poradziła roodah. I miała rację: ta metoda się sprawdzała (generalnie, co do pracy z modelami/lkami, chyba szerzej wrócę).
Po czwarte: obróbka – zawsze można, lecz z ostrożna. Tu stosunkowo zapłaciłem najwyższą cenę (popsute zdjęcia). Najpierw nauczyłem się, że format RAW jest koniecznością – jpg, to tylko kulawa atrapa, niezbędna chyba tylko na potrzeby Internetu. Na poziomie Lightrooma można wiele zdjęć poprawić lub wręcz uratować. Wpierw ochoczo korzystałem z różnych filtrów, aż dość późno potem nauczyłem się, iż podobne efekty można osiągnąć na wiele różnych sposobów (np. konwersja koloru do b&w) lub o wiele prościej (np. symulacja cross processingu). Tu nauki nigdy dość i wiele jeszcze przede mną. Pogodziłem sie generalnie z nagim faktem, że cyfrowa ciemnia to jazda obowiązkowa – nawet, gdy obraz zarejestrowany jest na błonie. Jak napisałem: osobiście preferuję ostrożność w operowaniu fotoszopem – wiele wspaniałych obrazów to nie fotografie, ale bardziej obrazy cyfrowe wykonane ze zdjęć lub na ich postawie. Zatem widz ogląda efekt sprawności w operowaniu edytorem grafiki, a nie aparatem fotograficznym. A to dal mnie nadal dwie różne dziedziny.
Po piąte: proste hardware pomagają najbardziej. Myślę tu szczególnie o statywie i blendzie. Statyw koniecznie musi być stabilny – dobierz go do ciężaru swoich aparatów z najcięższymi obiektywami. To nie może drgać! W portretówce lub kreatywnej portretówce 90% ujęć robi się ze statywu. Blenda duża – powinna pozwolić doświetlić całą postać lub przynajmniej modelkę od pasa w górę. Kolor i rodzaj trzeba dobrać wedle potrzeb (złota, biała, matowa-błyszcząca itd.).
Po szóste: podręczniki do fotografii. Trudna sprawa w ogólności. Nie ma dobrych. Każdy autor myśli, że powinien zaczynać od banałów w rodzaju opisu aparatów, rodzajów obiektywów czy pokazania różnicy w efektach działania przysłony (pełna dziura vs. mocne domknięcie). Po co mi to w pięciu książkach?! Ja rozumiem, iż trzeba książki sprzedać w wysokim nakładzie, ale czemu mam mieć to samo opowiadane w kilku książkach? Bardzo cenię te wydawnictwa, które mają budowę typu: zobacz-jak-to-się-robi?
Szczególnie wyróżnił bym książkę autorstwa Michaela Busselle Fotografia Czarno Biała (Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe ARS POLONA, Warszawa 2002). Busselle większość książki poświęca na pokazanie i wyjaśnienie, dlaczego dane zdjęcie jest takie, a nie inne – bez zbędnego teoretyzowania: po jednym krótkim akapicie na dobór sprzętu, na kształt kadru, na pokazania ogólnej zasady kryjącej się za zdjęciem.
Oczywiście kwestia podręczników to część problemu pod nagłówkiem: jak nauczyć się robić dobre zdjęcia?
Temat rzeka. Ja sam nie umiem robić dobrych zdjęć, więc nie podam tu niezawodnej recepty. Mam jedynie nadzieję, że za rok, maksymalnie dwa będę robił dużo dobrych zdjęć. W tym roku zaledwie kilka można nazwać dobrymi.
Aby nauczyć się robienia zdjęć można pójść na jakiś kurs. Ale to frykas dostępny nielicznym – głównie mieszkańcom dużych miast i/lub osobom dostatecznie zamożnym. Pozostali muszą szukać innych metod.
Na dziś dwie wydają mi się dość skuteczne. Pierwsza: poszukać w swoim otoczeniu osoby, która robi dobre zdjęcia i zechce podzielić się doświadczeniem. Życzę wam spotkania się z takimi ludźmi. To nie jest łatwe, ale warto się rozglądać i korzystać z najdrobniejszej okazji. Druga: oglądać prace innych i starać się im dorównać. Prace innych można niemal dosłownie naśladować lub widzieć w nich inspirację. Przy naśladownictwie zalecam ostrożność i unikanie plagiatów. Osobiście najwięcej korzystam traktując prace innych jako inspirację i zachętę. Uwaga: nie chodzi o współzawodnictwo (!).
Prace można oglądać w tysiącach różnych miejsc – galerii internetowych. Mamy tu wręcz róg obfitości. Każdy znajdzie coś dla siebie. Nie będę nic wskazywał, bo sprawa jest bardzo indywidualna.
Po siódme: własna galeria/portfolio. Wprost wiąże się to z poprzednim wątkiem. Warto mieć własną stronę internetową i w niej galerię – ściślej: portfolio – czyli raczej szeroki zbiór własnych dokonań, który może pokazać w miarę szeroką gamę możliwości, prób, perspektyw. Te próbki fotografii pokazywać należy innym – np. osobom, które chce się fotografować. Obok tego koniecznie trzeba porównywać się z innymi – tu wracają wyżej wspomniane galerie internetowe. Podkreślę: nie chodzi tu o współzawodnictwo – koniec końców jesteśmy na polu estetyki (uwaga: świadomie nie stosuję terminu sztuka), która nie ma obiektywnych miar i kryteriów: decydują tu gust i smak oceniającego. Bądźmy szczerzy: tu często warto mieć własny krąg fanów/wielbicieli – lub potocznie: kumpli i znajomych, którzy zawsze dadzą nam najwyższą ocenę, nawet gdy opublikujemy w galerii zupełny szjas! Takich przypadków są tysiące codziennie. Kręgi wzajemnej adoracji to jest to!
Jedno jest warte uwagi w galeriach internetowych: koniecznie należy pokazywać to samo zdjęcie w różnych galeriach. To niesamowicie skuteczna metoda obiektywizowania własnych zdjęć/fotografii. Łatwo się przekonacie, iż to samo zdjęcie może zyskać skrajnie odmienne oceny w różnych galeriach. To uczy pokory i obiektywizmu. Jednocześnie potrafi dodać siły i wiary we własne umiejętności.
Po ósme: bez pośpiechu. Bez pośpiechu w trakcie robienia zdjęć oraz później – bez pośpiechu w trakcie ich wystawiania w galeriach. Przekonałem się, że istotnie cenna cechą jest cierpliwość w trakcie zdjęć – czasami warto pogadać te pięć minut dłużej z modelką, aby zrozumiała lepiej, co chcesz pokazać w ujęciu niż pociągnąć bez potrzeby kilka klatek bez takiej rozmowy i potem męczyć się przy wyborze zdjęcia ewentualnie dobrze trafionego. Ja nauczyłem się nie tylko rozmawiać, ale też powtarzać te same ujęcia. Nawet parę razy. Aż będą wydawały się dobre (mowa o tym, co można zobaczyć na wyświetlaczu aparatu [cyfrowego] – nie musi to mieć bezpośredniego przełożenia na samo zdjęcie).
Cierpliwość jest też przydatna przy ocenie zdjęć zrobionych na sesji. Ja staram się nie spieszyć. Po sesji na szybko robię pierwszą selekcję: ale tylko negatywną – kasuję zdjęcia ewidentnie technicznie nie udane (całkiem nie ostre, źle doświetlone etc.). I kopiuję na dysk komputera. Koniec. Wracam do sesji dopiero po kilku dniach – zwykle po tygodniu. Wtedy emocji już nie ma, można spokojniej ocenić efekty. Wtedy dopiero następuje pierwsze uważne przeglądnięcie. Jeśli z sesji pozostaje ok. 100 – 130 klatek, to w następnych tygodniach trwa dalsze przeglądanie i ocenianie.
Pamiętać należy o jednym: każda sesja jest potrzebna i użyteczna – nawet taka z której żadne zdjęcie nie nadaje się do pokazania. Takie nieudane zdjęcia też uczą – następnym razem podobnych błędów będzie można uniknąć. Do tej sprawy wrócę w następnej notce poświęconej pracy z modelkami/delami.
Dopiero na etapie takiej skrupulatnej oceny wykonanej sesji następuje decyzja co do dalszej obróbki zdjęcia – lub braku takiej obróbki. Ponownie tu też nie warto się spieszyć. Metod konwersji do b&w jest kilkanaście i warto na jednym zdjęciu sprawdzić kilka z nich, zanim dokonasz wyboru.
Dobra – kończę ten nieco przydługi wpis ;)
Po tym sezonie czuję dwie rzeczy. Jedna to przemożna chęć fotografowania. Niestety nie uczynię jej obecnie zadość – nie mam aktualnie dostępu do studia, a światło zastane już się zakończyło. Druga – kiedy patrzę przez wizjer aparatu przestaję dostrzegać kontrolki, które elektronika mi tam wyświetla. Zamiast tego oglądam kluczowe elementy kadru i szukam tego, co mi w tym przeszkadza. Tym samym czuję, że jestem na dobrej drodze do dobrego zdjęcia.
CoSTa
5 listopada 2007 at 9:34 |
Sprzętu zazdroszczę (może kiedyś będzie mnie stać na coś, co da mi jakąś kontrolę nad procesem fotografowania) a co do Lightrooma i posprocessingu – aktualnie subskrybuję dwa podcasty, w których co chwila jakieś fajne techniki pokazują i nawet z jotpegów trzaskanych cyfrowym kompaktem za kilka stówek potrafią wyciągnąć drugie i trzecie tło.
Fajna zabawa. Nigdy się za to na poważniej nie wezmę ale jako hobby ja bardzo chętnie się pobawię. Bo to kurczę fajne jest.
Tak swoją ścieżką – drukujesz swoje fotki?
empiryk
5 listopada 2007 at 19:34 |
Tak, często robię odbitki – zwykle dla modelek: obok CD z plikami otrzymują tez wybrane kadry w postaci normalnych odbitek.