head.log

dla wszystkich, lecz nie dla każdego | Krzysztof Kudłacik

mało groźny terrorysta

Podkusiło mnie i zabrałem się za książkę J.Updike Terrorysta. Nowy tytuł był mocno reklamowany w Trójce – jakoby autor dokonywał swojego rozrachunku z Ameryką po ataku na WTC. I to właśnie mnie zaintrygowało.
Od razu powiem jasno: nie doszukałem się tego rozrachunku. W żadnym wymiarze.

Całość sprawia wrażenie układanki nie całkiem zbornej i dopasowanej. Nie nazywam tego wprost niespójnością – bardziej pasuje tu termin eklektyzm. Chociaż to ten gorszy eklektyzm.
Mamy zatem podstawowy wątek młodego muzułmanina Ahmada Mulloya – pół Araba (Egipcjanina), pół Irlandczyka. Obok tego znajdujemy historię związku jego matki z pedagogiem szkolnym Ahmada (Jack Levy). Towarzyszy temu plan z opisem relacji pedagoga z jego żoną. Dopełnieniem jest sama warstwa sensacyjna, która zasługuje lepiej na określenie powłoki, bo w istocie – trochę wbrew tytułowi – nie odgrywa poważniejszej roli.

Ten ostatni zabieg – czyli usunięcie w tło sensacji wychodzi na dobre książce Updikea. Cel autora Terrorysty jest inny. Stara się naszkicować obraz mentalności młodego fanatyka, który ożywiany muzułmańskim fanatyzmem dąży do spektakularnego uderzenia w znienawidzonego wroga. Bierzemy udział w rozmowach, jakie Ahmad prowadzi ze swoim imamem z meczetu. Oglądamy relacje młodego człowieka z rówieśnikami. Tu szczególną uwagę Updike poświęca temu, jak jego główny bohater nawiązuje i kształtuje swoje relacje z kobietami – tu, z czarnoskórą rówieśnicą Ahmada.
Przyznaję, iż autorowi Czarownic z Eastwick ten wątek udaje się dobrze rozegrać – unika sztampowego i powszechnie obecnego w amerykańskiej literaturze freudyzmu. Jednak już relacje Ahmada jego ojcem – uciekinierem są trywialnie zrealizowane: jest tu tylko zwykły bunt młodzieńca przeciw mężczyźnie, który nie umiał być ani wierzącym muzułmaninem, ani odpowiedzialnym mężem, ani Arabem. Ahmad chce zatem wzorowo wypełnić te role.

Wrócę na moment do wątku Ahamd – i jego czarnoskóra koleżanka z collageu Joryleen Grant. Wydaje mi się on bardzo udany – stanowi tło do pokazania relacji głównego bohatera do laickiej, amerykańskiej szkoły oraz innych wyznań. Mamy tu kawałek solidnej literatury psychologicznej i socjologicznej. Updike kapitalnie pokazuje mechanizm samooszukiwania się społeczności murzyńskiej i wbudowany weń mechanizm degrengolady.
Opis seksu z – wtedy już sprostytuowanej (Tylenol) – Joryleen Grant jest najzabawniejszą częścią książki – w zasadzie czytelnik pozostawiony jest w niepewności, czy chodzi tu o niewinny opis nieudanego zbliżenia, czy też może karykaturę naiwnego idealizmu Ahmada. Ja stawiam na to drugie.

Jednak Updike chce pójść dalej i pokazać konfrontację religijnych wyobrażeń młodzieńca z ideologią antyamerykanizmu z jednej, a z drugiej z praktyką dnia powszedniego w Ameryce i w New Prospect.
W tym punkcie zaczynają się problemy. Wbrew intencjom autora nie otrzymujemy żadnej ciekawej diagnozy. Nie ma diagnozy społeczeństwa Ameryki. Nie ma diagnozy muzułmanów w Ameryce. Nie ma sugestii jaka jest dynamika relacji tych dwóch żywiołów. Amerykę Updike widzi powierzchownie w obrazie miasta New Prospect – dziwnego tworu, który charakteryzuje się głównie tym, że swoje najlepsze dni ma za sobą. Który jest zaledwie zasobnikiem heterogenicznych części – czy to społeczności religijnych, etnicznych, czy warstw społecznych lub grup zawodowych. W New Prospect dominuje obraz zniszczenia i upływu sił życiowych. W New Prospect (nomen omen – Nowa Perspektywa) nie ma perspektyw – no, chyba, że czyjeś ambicje sprowadzają się do zdobycia zawodu kierowcy, handlarza starzyzną lub dziwki.
Taki obraz nie wydaje się przekonujący. Nawet przyjmując, iż to jest obraz wytworzony w umyśle młodego fanatyka muzułmańskiego.

Inna kluczowa płycizna psychologicznego portretu Ahmada to właśnie jego religia. Powierzchowna i bez aparatu krytycznego. Pozbawiona narzędzi samoobrony przed światem zewnętrznym. Nie skonfrontowana z innymi muzułmańskimi odłamami. Ale – jak w każdym skrajnym przypadku – zinternalizowana bez reszty i działająca jako wyłączne kryterium oceny ludzi i zdarzeń.
Jeśli Updike tak widzi człowieka religijnego w ogóle, to zawsze poniesie porażkę i nie zbuduje dostatecznie złożonego obrazu.
A skoro tak się dzieje, to sam finał i rozwiązanie losu Ahmada dla krytycznego czytelnika zda się przypadkowe i bez uzasadnienia. Proszę państwa – konia z rzędem temu, kto wyjaśni mi dlaczego główny bohater wyjeżdża z tunelu Lincolna cały i zdrowy? Ja nie wiem. Dlatego, bo zachwycił się dzieciakami, które machają do niego rączkami przez tylna szybę samochodu? Dlatego, iż Jack Levy wyznaje mu, że był kochankiem jego irlandzkiej matki? Dlatego, że nie ma wsparcia innych konspiratorów? Dlatego, iż jego imam nie był dość wierzący?

To w sumie pokazuje, że Updike nie stanął na wysokości zadania. Nie sprostał mu. I nie mam na myśli tego, że jego obraz społeczeństwa amerykańskiego jest oględny i zdystansowany – Updike nie uprawia apologetyki takiej czy innej ideologii: i chwała mu za to. Moja krytyka Terrorysty sprowadza się do poglądu, iż Updike poszedł po najmniejszej linii oporu, zaoferował obraz uproszony i niewiarygodny.
Przyczyny tego stanu to inna sprawa, którym teraz nie poświecę uwagi.

Pominę milczeniem także wątek relacji Jacka Levyego z jego żoną. Tych partii w książce o której mowa mogłoby równie dobrze nie być wcale i fabuła nie ucierpiałaby. Wyznania i myśli żony Levyego o jej nadwadze i zapachach tłustego ciała, albo też o kłopotach w sięgnięciu po pilota nie są nośne. Nic a nic. Czas pisarza i jego czytelnika zostaje zmarnowany.

Konkludując – jeśli zwiedzeni reklamą czytelnicy poszukiwali u Updikea rzetelnej i przekonującej analizy mentalności amerykańskiej po 11 września, to jej tym razem nie znajdzie.

kto urwał pępowinę od rzeczywistości? arrow-right
Next post

arrow-left nowy etap w onecie
Previous post

  • opi

    22 czerwca 2007 at 18:18 | Odpowiedz

    No cóż, mnie nie przekonały już wyrywki w Trójce. Może trochę przereklamowali?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *