head.log

dla wszystkich, lecz nie dla każdego | Krzysztof Kudłacik

Ojciec odchodzi – książka Czerskiego

Kupiłem tę książkę, bo pomyślałem, że znajdę w niej jakąś pogłębioną diagnozę tzw. pokolenia dżej pi tu. Wziąłem oczywiście poprawkę na nieodzowny i deklarowany przez Czerskiego subiektywizm – to jest raczej literacki esej. Ale chyba pomyliłem się na całej linii. Cokolwiek można o tej książce powiedzieć, to za mało i za dużo zarazem. Innymi słowy: wydaje mi się, iż Czerski w niczym nie trafia w sedno. A nawet jeśli zbliża się do niego, to parę kartek dalej już się oddala.

Ale nie chcę powiedzieć, że książka rozczarowuje, bądź jest zwyczajnie zła. To zostawiam czytelnikom: oni zagłosują swoimi złotówkami. Tak zwani zawodowi krytycy pewnie też swoje zdanie zaprezentują. Ja wydałem swoje pieniądze na Ojciec odchodzi.

Ja odpowiadam za siebie.

I nawet nie będę się silił na jakieś obiektywizowanie, czy szukanie dna – ukrytego dna. Jego nie ma. Biorę zatem książkę o której mowa as is – jako popcorn literacki: tak, jak sobie tego życzy sam autor.

Jedno mi się bez wątpienia podoba w książce Piotra: że jest pewnym hołdem dla (najpierw) Marka Hłaski, a potem dla W. Gombrowicza. Mam na myśli li tylko styl i sposób snucia narracji. Ryt Hłaski jest dominujący – szczególnie w początkowych fragmentach książki, potem wyziera już Gombrowicz.

Nie wiem, czy tak zamierzał Czerski jako początkujący literat. W efekcie wyszedł mu eklektyzm – na szczęście zachowujący jakąś wspólnotę charakteru, bo przecież autor miał przemyślaną całość pomysłu i jego układ.

Inna wyraźna i mocna strona książeczki to ładnie pokazana chwila. Piotr umie to zrobić – pokazać, jak bieżąca chwila, sytuacja jest brzemienna w napięcie, w oczekiwania – jak wyłania się z niej coś, co wkrótce ją rozsadzi.
Ale to w zasadzie tyle.

Zwodnicze jest to, co – jak mi się wydaje – miało napędzać całą książkę: że jest ona rozliczeniem z tzw. pokoleniem dżej pi tu. Nie dajmy się zwieść po dwakroć (przynajmniej).

Najpierw nie dajmy się zwieść temu, jakoby Czerski był świadkiem tego, jak reaguje pokolenie Jana Pawła II w okresie jego agonii i potem śmierci. Jestem bowiem przekonany, iż autor wcale tego pokolenia nie widzi – on widzi tłumy i jednostki, które zostają wyrwane z codzienności i postawione wobec czegoś, co je zaczyna przerastać. W efekcie reakcje są takie, że postronny obserwator widzi w tym np. hipokryzję, dwulicowość, schematyzm, podążanie za tłumem bądź kupczenie świętością. W moim oczach nie ma tu śladu dżej pi tu.

Następnie – nie dajmy się zwieść temu, jakoby najbliższe otoczenie Czeskiego miało cokolwiek wspólnego, miało cokolwiek do powiedzenia o JPII. To czysta mżonka. Furda. Nic takiego. Autor spotyka się z ludźmi jakieś tam bohemy – prawdziwej, udawanej, przyszywanej, żadnej. To nie jest miarodajne, ani dla oceny Polaków ani tego, co się działo w czasie agonii papieża. Wręcz przeciwnie. To tak, jakby postawić Polaka w igloo i zastanawiać się jak dostosuje się on do nowego otoczenia – takiego, które na określenie bieli śniegu ma 500 nazw. Można się albo przerazić, albo pęknąć ze śmiechu.

I jeszcze – nie dajmy się zwieść interpretacji, jakoby autor w książce leczył jakieś swoje urazy. Freud ma tu niewiele do roboty. Owszem – jest wątek wspomnień 1szej komunii świętej i oczekiwania na biskupa: świetnie narysowany kreską naiwności siedmiolatka. Ale nic ponadto: nijak to się ma do ciągu dalszego – wątek się zrywa i jakoś nie można pociągnąć dalej analogii lub metafory. Nie doszukamy się śladu traumy, która – być może (!) – oderwała Czerskiego od wiary w Boga. Samo kpiące i – w sumie – nużące drwienie z ciemnoty kleru lub kołtuństwa mas katolików nic nie daje: nie wiele odbiega od tego, co można przeczytać w antyklerykalnych pismadełkach. Nijakie i płaskie. Nie warto komentować.

I jeszcze coś, co połowicznie jest obecne u Czerskiego – otóż wydaje się on kierować potrzebą poszukiwania sacrum. Nie znajduje go ani w tłumach na krakowskich Błoniach, ani w sanktuarium łagiewnickim. Nie mogę sobie odmówić: widocznie źle szuka – a może nawet nie umie dostrzec tego, co ma na wyciągnięcie ręki? Koziołek Matołek case.

Jedno muszę zastrzec – łączy mnie z autorem Ojciec odchodzi brak wiary (!) w istnienie tzw. pokolenia dżej pi tu. Ja szukałem jego śladów w innych miejscach niż Czerski: on nie znalazł niczego, a ja nie znalazłem niczego, co można by nazwać pokoleniem.

Fajnie wyszło, prawda? arrow-right
Next post

arrow-left Brytyjski rock 1961 - 1979, tom 1
Previous post

  • kapelan

    7 maja 2006 at 12:25 | Odpowiedz

    O własnie. Chciałem kupić tę ksiązkę, bo podobają mi się niektóre przemyślenia Piotra. Gombrowicza nie lubię, więc nie kupię. dzięki za recenzję.

  • empiryk

    7 maja 2006 at 13:27 | Odpowiedz

    Och – spokojnie możesz kupić :)
    Gombrowicz jest może w dwóch scenach obecny duchem: w postaci metody opowiadania. Tyle.

  • Vroobelek

    10 maja 2006 at 23:52 | Odpowiedz

    Może jestem dziwny, ale bloga PCz też nie jestem w stanie czytać. Wydaje mi się, że to takie pisanie dla znajomych i znajomych znajomych, wszystkich z tej literacko-klubowo-pijackiej bohemy….

  • empiryk

    11 maja 2006 at 8:48 | Odpowiedz

    Pewnie tak właśnie jest. Ale wiesz – on tak sobie to zdefiniował: ma do tego prawo. Zapewne jest świadom tego, że to ogranicza dostępność jego witryny. Jest dorosłym człekiem i pewnie wie, co robi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *