PolSkra, czyli o bańce mydlanej
- By Krzysztof Kudłacik
- In varia
- With No Comments
- On 10 mar | '2011
Jestem kibicem siatkówki. To fakt znany. Poza filmem i dokumentalistyką w telewizji mogłyby być w zasadzie wyłącznie transmisje meczów siatkarskich. Tyle, jeśli chodzi o moje preferencje. Do tego wpisu zbierałem się od tygodni. Postanowiłem z nim zaczekać do tego momentu – czyli do rozstrzygnięć w turniejach europejskich: Lidze Mistrzów i Pucharze (pocieszenia) CEV. Teraz już wszystko wiemy: Jastrzębski Węgiel awansował do Final Four, a ZAKSA Kędzierzyn-Koźle jest po zwycięstwie w pierwszym meczu finału CEV. Obydwu drużynom należą się szczere gratulacje! Jastrzębski już osiągnął historyczny sukces, a ZAKSA jest od niego o wyciągnięcie ręki.
W Final Four siatkarskiej LM nie zagra Skra Bełchatów. Konkretnie ten fakt sprowokował mnie do niniejszej notatki. Przyczyna jest prosta: zawodnicy Skry to trzon polskiej reprezentacji narodowej.
Moja pierwsza teza jest następująca: strategia prowadzenia Skry jako drużyny i biznesu doznała porażki. Za ten stan rzeczy odpowiadają decydenci z Bełchatowa, reprezentowani przez prezesa Konrada Piechockiego. Jakaż to była strategia? Dość prosta: kupujmy najlepszych w Polsce, dodajmy im wspomaganie zza granicy i zawojujemy Europę (Liga Mistrzów) i świat (Klubowe Mistrzostwa Świata). Wszyscy zrozumieli, że polskie podwórko to za mało. Ale przecież gwiazdorzy Skry nie mogą się przemęczać w jakichś grach eliminacyjnych i zasługują wyłącznie na wisienki na torcie – czyli na grę w finale FF. Dlatego dwukrotnie Piechocki i jego klub wydali potężne budżety na organizację finałów Ligi Mistrzów. Dzięki temu siatkarze Skry nie musieli grać eliminacji. Mieli miejsce w Final Four, bo ich właściciel im to kupił.
Tymczasem wychodzi na to, iż krytycy Piechockiego i jego strategii mieli rację. Otóż świetni zawodnicy grający w Skrze zasługują na grę w eliminacjach! Zasługują, aby na boisku udowodnić swoją wartość i przewagę nad innymi drużynami. Tu chodzi bowiem o wartość sportową klubu, a nie głębokość jego sakiewki i sprawność organizacyjną. Sakiewka i organizacja są klasy premium. Warto było zatem sprawdzić, czy wartość sportowa, w meczu, na boisku dorównuje zamożności klubu. A tego Piechocki unikał.
Tu właśnie okazało się, że Skra nie umie podnieść ciężaru presji i zagrać dwóch doskonałych spotkań z przeciwnikami z najwyższej półki. Za to właśnie obarczam odpowiedzialnością działaczy Skry z Piechockim na czele. Oni stworzyli bańkę mydlaną, która ostatecznie pękła w drugim meczu z Zenitem Kazań. To jest skutek działań klubu, który odbija się negatywnie na siatkarzach. Przyczynę łatwo wskazać: brak meczy o stawkę z najbardziej wymagającymi przeciwnikami. Rzecz jasna Piechocki i trener Jacek Nawrocki wskazują natychmiast świetne grupowe zwycięstwo Skry nad najlepszą siatkarską drużyną globu Trentino BetClic. Ale co z tego, skoro rewanż z Trentino oraz mecz z nimi w trakcie Klubowych Mistrzostw Świata Skra przegrała z kretesem?
Argument z braku gry z wymagającymi przeciwnikami jest skuteczny, ponieważ odnosi się nie tylko do Skry. To samo było przyczyną przegranej Asseco Resovii w półfinałowym meczu pucharu CEV z Sisleyem Treviso – uczciwie przyznał to Lubo Travica:
Mimo porażek to były nasze dwa najlepsze mecze w tym sezonie – stwierdził Travica. – W końcówkach w obu meczach nie potrafiliśmy kończyć kontr. Brakuje nam meczów z mocnymi zespołami, takimi jak Sisley. W tym sezonie graliśmy tylko dwa, trzy takie mecze. Właśnie takie pojedynki pozwalają w przyszłości wykorzystywać takie okazje – dodał.
Podkreślenie moje, za Gazetą: http://42.pl/u/2zj6
Zamierzam zachować umiar w zrzucaniu winy na Piechockiego. Ponieważ jest oczywiście druga strona medalu – zawodnicy. Przecież formuła tegorocznej Ligi Mistrzów siatkarzy wymaga jasno: trzeba wygrać dwa razy (dwa mecze lub jeden mecz i tzw. złoty set). Nie byłoby kłopotu, gdyby pierwszy mecz z Zenitem w Polsce zakończył się wygraną mistrzów Polski. A co zobaczyliśmy w pierwszym meczu? Świetną grę Skry w pierwszym secie i tyle. Potem oglądaliśmy już wyłącznie mentalne kłopoty naszych siatkarzy, którzy nie umieli się podnieść i walczyć. Owszem, swoje zrobił Mariusz Wlazły, którego bombowe serwisy dały Skrze – co najmniej – jednego seta. A co z resztą? Fatalnie grał Możdżonek, mocno poniżej możliwości Winiarski i Zatorski, parę dobrych momentów miał Pliński. A gdzie był Bartek Kurek? Natomiast Falasca jakby zapomniał, że można rozgrywać ze środka, w pierwszym tempie, a nie wyłącznie skrzydłami. Skracając: nie będę wychwalał Skry za wygraną 3:1 nad Zenitem w drugim meczu. Zenit nie musiał grać tego drugiego meczu na 100% – musieli wygrać złotego seta. I wygrali. Ten dwumecz należało skutecznie rozstrzygnąć już w Polsce w pierwszym starciu.
Jeszcze nie ma wszystkich komentarzy i diagnoz po przegranej Skry. Ze swojej strony spodziewam się, iż będą utyskiwać nad formułą złotego seta i nad drabinką meczów – tu: że Trento jest organizatorem, a dwóch jego najsilniejszych przeciwników – czyli Skra i Zenit – musiało spotkać się o wejście do Final Four. Nie zdziwiłbym się zupełnie, gdyby Piechocki ponownie zaczął zabiegać o organizację finału Ligi Mistrzów w 2012 roku. No przecież ma tak wspaniałą (?) drużynę, że nie warto marnować jej sił na grę w jakichś durnych eliminacjach. W dodatku w tych eliminacjach można odpaść!
Nie ronię łez nad pękniętą bańką mydlaną PolSkry. Przegrali, bo byli słabsi niż Zenit Kazań.
Moje obawy rosną natomiast odnośnie polskiej reprezentacji narodowej, której Skra jest trzonem. Szykowana na potęgę europejską Skra okazała się ledwo solidnym średniakiem, który cieszy się, iż pokonał po latach drużyny, z którymi regularnie przegrywali (tu: VfB Friedrichshafen). Jak to odbije się na reprezentacji? Czy zawodnicy Skry będą mieli motywację do wygrywania? Czy też wzorem Mariusza Wlazłego z poprzednich sezonów zaczną ukrywać się za parawanem kontuzji rzekomych i realnych czy też zwyczajnie wypowiadać się będą przemęczeniem z sezonu ligowego?
ps, 11.03.2011
Nie musiałem długo czekać na obrońców Skry obrażających się na cały świat. Oto redaktor GW z Łodzi popełnia taki wpis hagiograficzny:
http://www.sport.pl/siatkowka/1,64948,9233665,Pech_siatkarzy_PGE_Skry__Wybrali_zla_dyscypline.html
Znawcy dziennikarstwa powinni uczyć się na artykule Jarosława Bińczyka – jest to bowiem wzorowy przykład przekłamań i brutalnej, nie zawoalowanej chwalby klienta.
Moją uwagę przykuł jeden argument z tego propagandowego artykułu. Bińczyk jest święcie oburzony na formułę złotego seta. I odnosząc się do dwumeczu Skra Bełchatów – Zenit Kazań pisze:
Oczywiście nie zmienia to sytuacji, że w Final Four zagrają Rosjanie, choć przy normalnej rywalizacji powinni odpaść.
Ma na myśli to, że pierwszy mecz zakończył się wynikiem 2:3 dla Kazania, a drugi 1:3 dla Skry – zatem stosunkiem setów Skra jest lepsza: ma ich wygranych 5, a Zenit tylko 4. Bińczyk jednak przechodzi obojętnie wobec dwóch faktów. Pierwszy: zasady rozgrywek – w tym sławetny złoty set były znane przed rozpoczęciem Ligi Mistrzów i Skra pisemnie zgodziła się na taki system gry. Drugi – który już sygnalizowałem w tekście powyżej: że inaczej się gra, kiedy wiesz, iż decydująca jest suma wygranych setów, a inaczej, kiedy wiesz, że jak noga ci się powinie to jest złoty set. Innymi słowy: rywalizacja była jak najbardziej normalna i Skra przegrała zasłużenie, a nie w efekcie doraźnego szwindla. Nikt Skry nie skrzywdził. Skrzywdziła się sama.