squash
- By Krzysztof Kudłacik
- In obyczaje
- With 3 komentarze
- On 2 lut | '2006
Wczoraj pierwszy raz w życiu zagrałem w squasha!
Mam nadzieję, że to początek mojego sezonu – myślę, że przy odrobinie szczęścia potrwa do maja, do sezonu tenisowego.
No i była mordęga: po pierwsze A – miałem 4 miesiące przerwy po zakończeniu gry w tenisa ziemnego. Cztery miesiące siedzącego trybu życia – siedzącego za biurkiem, siedzącego za kierownicą etc. Krótko: cztery miechy tycia!
Squosha zorganizowała Gosia C. – mój krakowski sparing-partner tenisowy. Sala klubu Atlantic czysta, świetnie zorganizowana, szatnie, prysznice, sauna, sklep etc.
Nie okłamujmy się: grałem pierwszy raz w życiu i Gosia nie omieszkała zrealizować małej wendetty za tenisa ziemnego :)
W ciągu tej godzinnej rekreacji najpierw był rwący się oddech, potem zalał mnie pot, wreszcie złapałem drugi oddech i wtedy zaczęło się osłabienie barku i ręki, a na koniec nogi nasączyły się ołowiem i przestały nadążać… Gocha skutecznie rozrzucała mnie to tu to tam … nie nie – nie graliśmy na punkty, ale to akurat nie ma znaczenia: przecież chciałem zdążyć do tych piłek!
Jasne – zapewne prawdziwa jest opinia, że mając dość konkretne zaplecze w tenisie ziemnym w squasha pójdzie łatwiej. Zapewne. Kładę akcent na pójdzie – czyli czas przyszły.
No bo tak: tempo – w squashu jest dwa/trzy razy szybsze – całość gry można prowadzić w zasadzie na dwóch krokach w każdą stronę (oczywiście: nisko, w głębokim wykroku)
potem – piłeczka – jak ją zobaczysz, to zrozumiesz, czemu trudno załapać tempo jej poruszania się i odbijania (słowo odbijanie – jest moooocno na wyrost). Nawet jeśli los sprawił, iż używaliśmy piłeczki z dwoma kropkami – czyli najszybszej;
wreszcie: rakieta – jest mniejsza, więc i precyzja uderzenia musi być inna. Kompletnie załamało mnie to, że bodaj pięć razy miałem do wykonania proste uderzenia z góry, znad głowy – i za każdym razem pudłowałem! Na korcie tenisowym byłoby to nie do pomyślenia.
Pomijam milczeniem fakt, iż po 20 minutach gry moją nową rakietą na chwytnym kciuku miałem potężnego bąbla, który chwilę później pękł i ostatnie pół godziny rakietę starałem się trzymać używając tylko końcówki kciuka :(
Wreszcie dziś wstałem rano z łóżka z obawami: spodziewałem się totalnego zakwaszenia … owszem: nogi, pośladki i odrobinę plecy są złapane, ale najgorzej jest z ramieniem – kwas mlekowy aż tam bulgocze ;))
Ale nic to! Gramy dalej.
byte
2 lutego 2006 at 16:17 |
Ja bym się nie męczył. I tak jedynym człowiekiem, którym wygrał w squash’a ze ścianą był Chuck Norris.
btd
2 lutego 2006 at 17:45 |
Wyprzedziles mnie :)
Mnie nikt by nie wposcil na sale do squasha po moich wyczynach ma korcie zwyklym albo przy bambingtonie ;-) Gralem w zwyklego tenisa pare razy i zwykle albo przeciwnicy baardzo trenowali bieganie, albo byli poobijani pilka albo uciekali przed lecaca rakieta ;-) W bambingtona jakims dziwnym trafem przy serwie lotka przelatuje mi przez oplot rakietki ;-) Jakies takie slabe sprzety robia. Tak wiec w squashu byloby na pewno ciekawie.
empiryk
3 lutego 2006 at 9:25 |
Nie nie nie – Chuck grał w tenisa – ze ścianką: jedną ścianką. Oczywiście ją pokonał. Mecz w shquasha jeszcze jest przed Chuckiem – ale mimo tego, że tym razem są tam cztery ściany (a nie jedna – jak tenisie), to ja wierzę w Chucka …