mój pierwszy ulubiony samochód
- By Krzysztof Kudłacik
- In szosa
- With 3 komentarze
- On 23 gru | '2010
… to był VW Golf II, czerwony, 5D, z silnikiem 1.6 litra, poczwórne reflektory przednie, produkcja (bodaj) marzec 1990r. – czyli końcówka produkcji, tuż przed premierą wersji III.
Zdjęcie za Things Organized Neatly: http://42.pl/u/2×08
Był niesamowicie pakowanym pojazdem. Woziłem w nim cuda. Kiedy był mocno dopakowany, to charakterystycznie osiadał na tylnej osi i zadzierał przód. Moja wersja miała jednoczęściowe szyby w drzwiach kierowcy i pasażera – czyli nie było charakterystycznego trójkątnego małego okienka nawiewowego. To właśnie ten pojazd był przedmiotem rabunku – pierwszego, jaki w życiu mi się przydarzył. W centrum Krakowa, w biały dzień, w środku dnia – ktoś robił szybę i wyrwał radio. Mało się nie popłakałem z wściekłości – świetny, zaawansowany model Panasonica na którego zbierałem chyba trzy miesiące. Miałem jednak farta, bo prezes w firmie w której pracowałem trochę przejęty moim losem zrefundował mi to radio. Szybę musiałem kupić sobie sam.
Kochałem jego klasyczne cztery reflektory przednie – nie mógłbym jeździć modelem z pojedynczymi, prostokątnymi, które były brzydkie jak noc. Jego główna wada eksploatacyjna, jak się ujawniła była przypadłością końcówki produkcji VW Golfa II – chodziło o wtrysk. Otóż Golf potrafił bez żadnej zauważalnej przyczyny, ani regularności nabrać jakichś niewyobrażenie wysokich obrotów: jakby silnik chciał wyrwać się z mocowań. Nie było innej rady, jak zatrzymać się, zgasić motor i ponownie go włączyć. Elektromechanik, którego odwiedziłem ocenił, że on nie jest w stanie zabrać się za ten wtrysk paliwa, bo jest on na tyle nietypowy, iż nie ma do niego zadowalających części. No cóż – jak kończy się produkcję jakiegoś samochodu, to wkłada się do niego co tylko zalega w magazynach. Stąd dziwne i nietypowe rozwiązania.
Drugą rzeczą z którą przyszło mi się się zmagać, to była podsufitka. Upierdliwa sprawa niezwykle. Otóż pewnego bardzo upalnego lata podsufitka zwyczajnie zaczęła się odklejać od przodu opadając na głowy kierowcy i pasażera z przedniego fotela. Zakupiłem jakiś dwuskładnikowy klej epoksydowy i zacząłem to podklejać. Klej nie należał do szybkoschnących i po posmarowaniu musiałem przynajmniej dwoma tyczkami mocno dociskać cholerną podsufitkę, żeby klej chwycił. To były czasy jeszcze przed natychmiastowymi kropelkami.
Samochód sprzedałem po około czterech latach jazdy. I dotąd wspominam poczciwe bydlę z sentymentem.
Dariusz
27 grudnia 2010 at 21:22 |
Ja się wożę czerwoną „dwójeczką” z 1991 i potwierdzam – to wspaniały samochód :)
empiryk
28 grudnia 2010 at 7:53 |
a, jeszcze jedna kluczowa zaleta pozytywna tego pojazdu mi się przypomniała: nie było kłopotów z częściami zamiennymi. Zarówno jak i zamiennikami, albo używanymi oryginałami ze szrotu.
Lukasz
19 stycznia 2011 at 10:04 |
Mi się bardziej podobała trójka w tamtych czasach.
Choć z biegiem czasu proporcje się odwróciły, linia II zrobiła się bardziej oldschoolowa i teraz dwójeczka bardziej mi się podoba.
Pewnie wiecie (a może i nie), że do niedawna II była nadal produkowana w RPA na rynek afrykański :)