SRV
- By Krzysztof Kudłacik
- In bitrate
- With 4 komentarze
- On 30 paź | '2005
Wczoraj odgrzebałem bootleg Steve Ray Vaughan’a z jego występem na jakimś festiwalu we Włoszech.
I słuchając tych nagrań uświadomiłem sobie, że to chyba jedyny muzyk rockowy/bluesowy, którego śmierci dotąd nie umiem zaakceptować.
Słuchałem go od początku, jak tylko jego płyty zaczęły się pojawiać w Polsce – bodaj za sprawą Antka Piekuta i Janka Chojnackiego (wtedy w Trójce). Teksański, biały blues zawsze mi odpowiadał – nawet bardziej niż czarne synkopowanie rodem z Chicago. SRV był genialnym muzykiem – technicznie nie ustępował Hendrixowi, ale niestety miał pecha pod względem autorskim: nie umiał znaleźć sobie dobrego autora, który pisałby muzykę w której mógłby pokazać wszystkie swoje talenty.
Zatem ścieżka jego solowej kariery była raczej kręta, a krytycy dość cierpko oceniali jego studyjne dokonania. Ale wystarczyło posłuchać go na żywo i już zyskiwało się poczucie, iż oto mamy do czynienia z nieprzeciętnym talentem. Szczególnie widoczne to było, gdy wykonywał covery – np. Superstition (S.Wonder) czy hendrixowski Voodoo Child (Slight Return).
A kto pamięta maestrię jego solówek w cudnej balladzie Tin Pan Alley?
Niestety, SRV odszedł za wcześnie, zginął w katastrofie śmigłowca w 1990 r.
Pozostają tylko nagrania.
CoSTa
28 listopada 2005 at 15:49 |
z tym panem poznałem się za pomocą jakiegoś pirackiego nagrania vhs z zarejestrowanym jakimś jego koncertem w na oko dosyć podłym pubie. trzech kolesi: bębny, bas i solo steviego zrobiło taki szoł muzyczny, że mi ciarki po plecach łaziły. a gdy usłyszałem voodoo to już odjechałem na całego. imo jeden z najlepszych gitarzystów wszech czasów (boże, z jaką gracją i lekkością ten facet operował gitarą), średni wokal ale nagrania z koncertów do dziś łażą mi po uszach. fakt, szkoda drania :/
empiryk
28 listopada 2005 at 16:22 |
Racja – wokalista to on był 'taki sobie’: jego siła była w teksańskiej gitarze.
A pomyśleć, że gdyby nie David Bowie, który zaprosił SRV do nagania solówki w 'Let’s dance’, to Stivie miałby raczej trudne początki …
CoSTa
28 listopada 2005 at 16:34 |
czekaj, a tych vaughanów to jakoś więcej nie było? tak mi coś po głowie łazi, że to klan muzyczny cały jest/był. najprawdopodobniej piep%^&&$ teraz nazwiska/osoby/cokolwiek ale jakos nie moge się oprzeć wrażeniu, że srv to tylko część jakiejś większej całości. i jako ta część start miał już poniekąd zapewniony. nie, coś chyba jednak faktycznie piep$%^$ :)
anyway, właśnie sobie przypomniałem miejsce, w którym vhs zarejestrowano. el mocambo. ba! ja mam jakiegoś divx-a z tej imprezy zdaje się :)… ot człowiek nie szanuje jeśli pieniędzy na coś nie wyda. kurczę, lista zakupów mi się wciąż wydłuża i wydłuża… fenomenalny koncert!
Piter
20 lutego 2006 at 20:07 |
Zeczywiscie to co on robil z wioselkiem godne jest najwyzszego uczczenia, a do jego famili to posiadam w swojch zbiorach Jmieg Vaughan`a tez ladnie zrobione, polecam. A i jeszcze jesli moge cos polecic to sprobujcie takiego pacjeta jak Kenny Wayne Shepherd pracuje z muzykami Stevego