head.log

dla wszystkich, lecz nie dla każdego | Krzysztof Kudłacik

A ja lubię Małysza

Zapewne to nic dziwnego. Oczywiście podziwiam go jako sportowca – chyba od czasów Łuszczka (kto go teraz pamięta?) nie mieliśmy w sportach zimowych zawodnika tej klasy. Cieszę się, że wygrywał w poprzednim sezonie (letnie zawody pominę) i nadal trzyma się wyśmienicie w obecnym wydaniu Pucharu Świata. Polacy potrzebowali takich sportowych idoli. Widać to wyraźnie po całym szumie, który nastąpił wokół piłkarzy Engela i wręcz manii na punkcie Małysza.

Sprawa jest prosta – żyje nam się dość ciężko. Rzeczywistocha przytłacza i często nie daje powodów do radości. A tu proszę! Taki malutki polaczek – Małysz – ma gdzieś potęgi narciarskie: Austriaków, Niemców, czy Finów. Wygrywa co chce i jak chce. Trafił nam się geniusz w skokach narciarskich. Społeczna świadomość potrzebowała takiego idola. To jakieś remedium.

Lubię, gdy Małysz wygrywa. Nie różnię się w tej prostej emocji od moich rodaków. Ale przede wszystkim lubię go jeszcze za coś innego. Lubię go za to, iż pomimo tak oszałamiających sukcesów (sportowych, marketingoweych i finansowych) pozostał sobą: prostym człowiekiem. Prostym człowiekiem – bez treningu i ogłady medialnej. On nie uwierzył w siebie jako idola. Nie uniósł się dumą i swoimi wpsniałymi osiągnięciami. Nie pcha się do mikrofonów i przed kamery, bo wie, że nie zachwyci elokwencją. Naturlanie swoje musiał odwalić – dla sponsorów, dla telewizji (żenujący spektakl z jego rodziną w minionym sezonie), dla radia. Ale jak dotąd nie stało się to celem samym w sobie. Małysz jest świadom tego, że teraz wygrywa, ale to nie potrwa wiecznie – co najwyżej trzy – cztery lata. I wtedy będzie trzeba pomyśleć o nowym zawodzie, o nowej drodze życia.

Zapewne to nic dziwnego. Oczywiście podziwiam go jako sportowca – chyba od czasów Łuszczka (kto go teraz pamięta?) nie mieliśmy w sportach zimowych zawodnika tej klasy. Cieszę się, że wygrywał w poprzednim sezonie (letnie zawody pominę) i nadal trzyma się wyśmienicie w obecnym wydaniu Pucharu Świata. Polacy potrzebowali takich sportowych idoli. Widać to wyraźnie po całym szumie, który nastąpił wokół piłkarzy Engela i wręcz manii na punkcie Małysza.

Sprawa jest prosta – żyje nam się dość ciężko. Rzeczywistocha przytłacza i często nie daje powodów do radości. A tu proszę! Taki malutki polaczek – Małysz – ma gdzieś potęgi narciarskie: Austriaków, Niemców, czy Finów. Wygrywa co chce i jak chce. Trafił nam się geniusz w skokach narciarskich. Społeczna świadomość potrzebowała takiego idola. To jakieś remedium.

Lubię, gdy Małysz wygrywa. Nie różnię się w tej prostej emocji od moich rodaków. Ale przede wszystkim lubię go jeszcze za coś innego. Lubię go za to, iż pomimo tak oszałamiających sukcesów (sportowych, marketingoweych i finansowych) pozostał sobą: prostym człowiekiem. Prostym człowiekiem – bez treningu i ogłady medialnej. On nie uwierzył w siebie jako idola. Nie uniósł się dumą i swoimi wpsniałymi osiągnięciami. Nie pcha się do mikrofonów i przed kamery, bo wie, że nie zachwyci elokwencją. Naturlanie swoje musiał odwalić – dla sponsorów, dla telewizji (żenujący spektakl z jego rodziną w minionym sezonie), dla radia. Ale jak dotąd nie stało się to celem samym w sobie. Małysz jest świadom tego, że teraz wygrywa, ale to nie potrwa wiecznie – co najwyżej trzy – cztery lata. I wtedy będzie trzeba pomyśleć o nowym zawodzie, o nowej drodze życia.

Zaczynam arrow-right
Next post

arrow-left Paulinka pierwszy raz
Previous post

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *