head.log

dla wszystkich, lecz nie dla każdego | Krzysztof Kudłacik

beats of freedom

Wreszcie obejrzałem film Gnoińskiego i Słoty Beats of Freedom (Zew wolności).

Obraz jest podróżą przez trzy dekady polskiej muzyki: od przełomowego dla wielu młodych ludzi koncertu The Rolling Stones w Warszawie w kwietniu 1967 r., poprzez przemiany w Polsce po strajkach sierpniowych 1980 r., boom polskiego rocka (Maanam, Perfect, Republika, TSA, Turbo), festiwal w Jarocinie i powstanie punk rocka (Kryzys, Brygada Kryzys, Dezerter), stan wojenny, kryzysową rzeczywistość lat 80. po zmierzch PRL i wielkie przemiany demokratyczne 1989 r. Film pokazuje, jak zmieniała się muzyka i obyczaje pod wpływem rzeczywistości i jak zmieniało się pokolenie wychowane na rocku lat 80.

Za Onet.pl

Przyznam na wstępie: film mi nie przypadł do gustu. Niżej wyjaśnię dlaczego?

Konwencja filmu jest klarowna. Oto dziennikarz muzyczny z Wielkiej Brytanii Chris Salewicz wybiera się do Polski, aby opisać fenomen polskiego rocka i jego roli w państwie komunistycznym lat 70tych i 80tych. Odbywa szereg rozmów z uczestnikami i świadkami tamtych czasów: M.Niedźwieckim, K. Skibą, J. Owsiakiem, K.Staszewskim (Kult), M.Staszczykiem (T.Love), Korą Jackowską (Maanam), T.Lipińskim (Tilt i Brygada Kryzys), K. Grabowski (Dezerter). Do tego dochodzą ilustracje: zdjęcia, fragmenty archiwalnych Kronik Filmowych, Czołówek, materiałów telewizyjnych pokazujących zarówno polskiego rocka, jak i ówczesną rzeczywistość w której rock żył i dojrzewał.

Pierwsza sprawa, która w filmie Słoty i Gnoińskiego budzi moje wątpliwości to sprawa odbiorcy filmu: dla kogo to jest? Wybór perspektywy i narratora w postaci brytyjskiego dziennikarza o polskich korzeniach sugeruje, iż docelowym odbiorcą dokumentu ma być obcokrajowiec zainteresowany rolą społeczną rocka w komunizmie. Mam jednak poważne wątpliwości, czy taki odbiorca otrzyma obraz nie tyle kompletny, co miarodajny.  Owszem – sprawa roli rocka w PRL jest pokazana dobrze: rock był oazą wolności, która emanowała na wiele środowisk i wywoływała ból głowy decydentów i służb bezpieczeństwa.

Jednak przekaz, jaki otrzymuje taki odbiorca jest mętny i chaotyczny. Z jednej strony geopolityka  – najazd ZSRR na Afganistan, wizyta prezydenta USA w Polsce. Z drugiej kompletnie niepojęte dla widza detale jak stanie w kolejce po mięso (Hołdys). Na to składa się także przyjęta metoda realizacji – Salewicz rozmawia ze zbyt zróżnicowanym towarzystwem: od muzyków, przez tekściarzy, a skończywszy na znanych-z-tego-że-są-znani (Sipowicz) czy też artystach lub zwykłych performerach (Skiba i jego Różowa Alternatywa), których milicja wyłapywała za roznoszenie ulotek. Jak do tego dołożymy szybki, teledyskowy montaż filmu, bardzo skrótowe fragmenty wypowiedzi, to nawet polski widz może chwilami gubić wątek. Owszem, ja rozumiem, że autorzy chcieli pokazać mozaikę – syntezę ubarwioną ciekawymi detalami. Ale wyszło im coś całkiem innego: misz-masz i groch z kapustą.

Piszę tu o domniemanym widzu – obcokrajowcy. Jednak po chwili zastanowienia dochodzę do przekonania, iż to samo odnosi się do młodego polskiego widza anno domini 2010. Zdecydowanie filmowi wyszłoby na dobre obcięcie wątków poboczny i mało wnoszących (Kora widząca związek między swoim stanem narkotycznym podczas pisania Parady Słoni, a najazdem ZSRR na Afganistan; dziwne zbitki kronik filmowych z obrazami stanu wojennego itd.). Zamiast tego więcej komentarza wprowadzającego i szersze wypowiedzi gości.

W Beats of Freedom szalenie mnie drażni i przeszkadza totalny bałagan i rozjazd między obrazem i ścieżką dźwiękową. Za żadne skarby nie pojmę, kto wpadł na pomysł, aby w tle wypowiedzi Janerki puszczać np. muzykę Perfectu. Albo pokazać wypowiedź Wojtka Wagelwskiego, a w filmie nie ma ani fragmentu Voo Voo lub innych formacji Wagla.

Inna wada filmu o którym mowa, wiąże się z brakiem kontekstu dla wielu materiałów. Zarówno chodzi o fragmenty występów czy materiałów dokumentalnych, jak i wypowiedzi gości. Wyżej pisałem o fatalnych zbitkach ilustrujących wprowadzenie stanu wojennego. Do tego wskazałbym także (ciut) obszerniej pokazane występy Republiki (Moja krew) i Aya RL (Moja ulica) z festiwalu w Jarocinie.

Mam też nieodparte wrażenie, że cały film bardzo mało lub wcale nie wnosi nowych jakości w warstwie ilustracyjnej. Nowych i nie znanych materiałów jest – jak dla mnie – tyle, co nic. Za dużo oficjalnych kronik, czy fragmentów czołówek, za wiele powtórzeń już pokazanych kadrów. Z mojego punktu widzenia w zasadzie dwa fragmenty mnie zaskoczyły. Pierwszy to wątek ruchu hippisowskiego i seria zdjęć z (jak podejrzewam) początków lat 70tych. Nasi rodzimi hippisi sądzących po pokazanych kadrach niemal w niczym nie ustępowali swoim zachodnim pierwowzorom. Drugi to zdjęcie (jak podejrzewam) z jednego z pierwszych festiwali w Jarocinie, gdzie wśród widzów widać młodziutką buźkę Marka Niedźwieckiego. I tyle, reszta to materiały, które już gdzieś się przewinęły. Tu film rozczarowuje.

Generalnie należy pamiętać o jednym: że to film dość jednostronny. Skupia się i akcentuje wyłącznie relację rock – władza komunistyczna. Całkiem omija sprawy obyczajowe, czy po prostu rozrywkowe. W pewnym sensie jest to uzasadnione naturą reżimu komunistycznego PRL, który interesował się każdym niezależnym zjawiskiem, a nie tylko tym, które potencjalnie było groźne dla władzy politycznej. I mimo, że żaden rockman nie chciał robić rewolucji, zakładać partii antykomunistycznej, to budził zainteresowanie jako rozsadnik wolności w zniewolonym państwie i społeczeństwie.

Co jest mocną stroną filmu Gnoińskiego i Słoty?

Film ma dwie mocne strony. Jedna to świetne pokazanie roli festiwalu rockowego w Jarocinie. Bardzo udanie wskazano jego naturę, klimat i jawnie antypaństwowe oblicze. Druga silna strona filmu to jego ścieżka dźwiękowa. Jednak, aby ścieżkę poznać i ocenić właściwie, trzeba nabyć dwupłytowy album.

OST, Beats of Freedom

Wspaniała muzyka. Doskonale dobrana. Przekrojowa. Polecam. Polecam o wiele bardziej niż sam film z którego pochodzi.

żółta kartka dla Castelaniego i siatkarzy arrow-right
Next post

arrow-left rekonesans w Kozubniku (Giszowiec)
Previous post

  • joe

    1 sierpnia 2010 at 22:12 | Odpowiedz

    Salewicz został oprowadzony po „światku”. Kolegów kolegów. Stąd obraz jest na swój sposób tendencyjny. Jednych się pokazało jako bojowników o wolność i demokrację drugich nie. Mnie Kora dodaje kolorytu w tym filmie, ale czy ona aż taka anty była? No- a już Skiba…

  • empiryk

    2 sierpnia 2010 at 9:04 | Odpowiedz

    Uff… ulżyło mi, że nie ja to napisałem :) choć chciałem tak napisać od początku.
    A tak swoją ścieżką, to o wiele więcej o relacjach władza <> muzycy rockowi zdaje się mówić film z 1994r. Dezerter – nie ma zagrożenia, por. http://www.filmpolski.pl/fp/index.php/4220489

  • makowski

    11 sierpnia 2010 at 10:54 | Odpowiedz

    tak z (historycznej) rzetelności — i jako zainteresowany, jakoś — sprostuję: nie „…Odbywa szereg rozmów…” = tylko odbywa (z tych, które w filmie użyte)
    — 3 rozmowy; a reszta — to wypowiedzi Osob (wymienionych i nie) — dla innego dokumentu LG i WS; w kilku odcinkach i dla (generalnie) krajowego widza…
    a o ocenach — mnie nie wypada, bo ;–)
    pozdrawiam.
    mr m.

  • empiryk

    11 sierpnia 2010 at 11:25 | Odpowiedz

    :)
    więc ja też tylko ad vocem: „szereg rozmów” używam jako zwrot oznaczający „kilku (więcej niż z jednym) interlokutorów, zwykle następujących po sobie, w serii”. Tylko tyle.

  • dfghj

    31 grudnia 2011 at 13:04 | Odpowiedz

    była pomarańczowa alternatywa, a nie różowa ;)

Skomentuj empiryk Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *