head.log

dla wszystkich, lecz nie dla każdego | Krzysztof Kudłacik

Erynie. Krajewski. Nowy Krajewski. Nowy…

Zbierałem się na do napisania tej recenzji ładnych kilka tygodni. Jest to o tyle zaskakujące, że w zasadzie podstawowe jej myśli miałem gotowe kilka dni po zakończeniu lektury Eryni.

Pierwsze, co mnie zatrzymało to sam początek książki. A jest to początek identyczny, jak w poprzednim dziele autora – Głowa Minotaura. Kiedy spostrzegłem, że obydwa kryminały zaczynają się tak samo – w tym samym dniu maja 1939 r. Krajewski zasiał mi w duszy ziarno zwątpienia: przecież taki chwyt musi mieć jakiś cel! Inny niż zawiązanie akcji. A jeśli tak, to wyraźnie coś w Głowie Minotaura przeoczyłem. Czyżby Minotaur z wcześniejszego tomu nie był poszukiwanym mordercą Henia Pytki? Coś przeoczyłem czytając z wypiekami na twarzy opowieść o wspólnym śledztwie Eberhardta Mocka i Edwarda Popielskiego?

Na wszelki wypadek musiałem wrócić do Głowy Minotaura i śledztwa z 1937.
Potem przyszło całe zamieszanie z tragedią Smoleńską.

Wszystko to odwlokło moją recenzję. Na dokładkę, kiedy już już miałem zacząć jej pierwsze zdania, coś zmusiło mnie do nowej refleksji nad relacją Głowy Minotaura i Eryni. Otóż zacząłem się zastanawiać, dlaczego nowa książka Krajewskiego jest tak odmienna od wcześniejszych jego kryminałów? Krajewski zwiódł mnie rozpoczynając obydwa wspomniane tomy tak samo – od znalezienia zwłok Henia Pytki.

Poszedłem tym fałszywym tropem. Wróciłem do Minotaura i nic tam nie znalazłem. Morderca na którym Popielski wraz z Mockiem biorą odwet był faktycznie poszukiwanym zbrodniarzem. A samo zaczepienie akcji obydwu tomów w jednym punkcie okazuje się li tylko chwytem dramaturgicznym. Bardzo zgrabnym, ale nic poza sobą nie wnoszącym. Nic nie wnosi ani do intrygi, ani także do refleksji nad twórczością najlepszego polskiego autora kryminałów.

Skupmy się więc na Eryniach. Książka trafiła w moje ręce dzięki uprzejmości koleżanki – był to próbny egzemplarz jeszcze przed korektą, do użytku wewnętrznego.

Erynie, Marek Krajewski

Erynie to opowieść dziejąca się wyłącznie we Lwowie. Jej głównym bohaterem jest już samodzielnie komisarz Edward Popielski. Dramaturgicznie Erynie to dopełnienie Głowy Minotaura. Dramatyczna pogoń za patologicznym mordercą dziewic z wcześniejszego tomu (duet Bronisław Kulik-Woroniecki i jego narzędzie w osobie Zdzisława Potoka), zamienia się w dramat osobisty i rodzinny głównego bohatera w Eryniach. Tyle powinno wystarczyć jako skrótowy zapis treści. W zupełności wystarczy to, aby kupić książkę Krajewskiego.

To jednak, co mnie najbardziej frapuje przy Eryniach nie ma związku bezpośredniego z intrygą i akcją. Tu chodzi o coś o wiele ciekawszego i być może symptomatycznego.

Eyrnie wprowadzają całkowicie nowy styl narracji, styl drastycznie odmienny od tego, co znamy z poprzednich dzieł Krajewskiego. Zarówno tych pisanych samodzielnie, jak i wspólnie z Mariuszem Czubajem. Krajewski w Eryniach prowadzi swoją opowieść sprawozdawczo, sucho, wręcz ascetycznie. Nastawiony jest niemal wyłącznie na akcję i intrygę. Gdyby poszukać porównań z sztukami wizualnymi, to przed Eryniami Krajewski malował pełne detali, bogate w detale, wręcz przeładowane kolorami i zmysłowymi wrażeniami wielkie obrazy olejne. Erynie natomiast pokazują nam autora, który szkicuje dziesiątki drobnych obrazów grubą kreską, konturowo, bez koloru – wręcz jakby był autorem komiksu.

W Eryniach nie znajdziemy śladu bogactwa opisów obyczajów i postaci. Jeszcze rok wcześniej w Głowie Minotaura w wielu miejscach możemy zobaczyć wypady w stronę łaciny – np. odmiany słowa „mordere” (gryźć) – mordear, mordearis, mordeamur, mordeamini, mordeantur; albo „spółka Popielski, Mock i Zaremba – metrum: dymetr jambiczny z kataleksą, a ostatni jamb jest anapestem„. Spotkamy się tam z bogactwem informacji z tła – tym, co tak wspaniale nadawało soczystą barwę obyczajową opowiastek Krajewskiego: np. o stojącym zegarze „piękny wyrób szwarcwaldzkich mistrzów od Kieningera„. I tak dalej. Nic z tego nie ma w Eryniach. Pozostały jedynie wyblakłe ślady np. w postaci Mosze Kiczałesa, bosa świata przestępczego Lwowa.

Krajewski zdecydowanie więcej uwagi poświęca akcji, intrydze i dramaturgii. Można powiedzieć, iż Erynie to czysta akcja. Konsekwentna, spójna i porywająca. Jednak już nie tak barwna, jak wcześniejsze książki Krajewskiego. Zmianę, którą dostrzegam w ostatnim dziele pisarza opisałbym jako zmianę w perspektywie – wcześniej Krajewski miał dystans wobec swoich postaci, podchodził do nich z pewnym poczuciem humoru. Erynie już nie mają tego rysu. Autor obchodzi się ze swoimi postaciami raczej brutalnie i nie pozostawi im nadziei na szczęśliwe zakończenie. Myślę, że Krajewski włożył sporo wysiłku w znalezienie metod na unieszczęśliwienie Potockiego i jego złamanie. Taka perspektywa jest bardzo odległa od tego, co poznaliśmy we wcześniejszych tomach – tu schemat klasycznego czarnego kryminału zostaje przekroczony i wzbogacony.

Tak, dokładnie – wzbogacony. Widzę w tym właśnie nowy etap twórczości Krajewskiego. Pewne jego ogólne zarysy widać w książkach napisanych wspólnie z Czubajem. Gdyby ktoś mnie zapytał, czy ewolucja, którą dostrzegam jest krokiem w dobrą stronę? Nie umiałbym odpowiedzieć. To powinno się być może wyjaśnić w następnych książkach naszego autora.

Ciąg akcji i jej spójność w Eryniach jest o wiele bardziej przekonujący niż w Głowie Minotaura. W tej ostatniej mamy akcję mocno nieliniową. Najpierw doskonałe wprowadzenie i spotkanie dwóch głównych uczestników (przypomnijmy gwoli ścisłości: Mock i Popielski pierwszy raz rozmawiają telefonicznie 11.01.1937r. – Mock telefonuje do Popielskiego, a ich rozmowa kończy się wzajemnymi uprzejmościami: „Mam cię w dupie ty Austriaku / Mam cię w dupie ty Prusaku„; spotykają się osobiście trzynaście dni później w pociągu relacji Kraków-Lwów). Potem oczywiście śledztwo trafia na mur i hamuje. Wreszcie zawiązuje się kluczowa akcja z siedemnastoletnią wówczas Ritą, córką Popielskiego i jej (początkowo) tajemniczym prześladowcą. Kulminacja, to zdeprawowanie Popielskiego lub – w terminologii Mocka – wzięcie go w imadło przez Kulika-Woronieckiego. A rozwiązanie intrygi wydaje mi się pospieszne i na siłę. Pomoc od Mocka udzielona Popielskiemu w tym ostatnim akcie zemsty i ostatecznej deprawacji Łysssego wypada jak amerykańska kawaleria przybywająca na odsiecz otoczonym.

Sprawa diagnozowanej wyżej ewolucji pisarstwa Krajewskiego nie jest jasna. Można przypuszczać, iż autor zmęczył się swoimi bohaterami (Mockiem, Popielskim, Paterem i in.) i zwyczajnie odczuwa brak wyobraźni. Nie wie, co jeszcze mógłby o nich powiedzieć. Szuka nowej formuły na swoje pisarstwo, które wychodzi jak tylko może poza konwencję noir – przynajmniej te jej ramy, które zostały opisane w poprzednich książkach. W takim przypadku nowa książka może być zupełnym zaskoczeniem dla miłośników pisarza.

A być może chodzi o całkiem coś innego. Być może zwyczajnie Krajewski chciał w miarę szybko i niskim nakładem kosztów napisać nowy kryminał? Może nie miał akurat energii lub motywacji, aby wykonać jakąś głębszą analizę epoki, jej zwyczajów itd. Może zwyczajnie chciał szybko przelać na papier pomysł, jaki miał. W takim przypadku przyszła książka Krajewskiego może być rozczarowaniem.

Piszący te słowa nie ma wyrobionego zdania, która z powyższych dwóch opcji jest bliższa prawdy. Zatem wygodnie usiądę i poczekam. Na kolejną książkę Krajewskiego. Już na nią czekam niecierpliwie.

Czego i państwu życzę.

ps.

Tekst dodałem także do Onet.pl:

http://czytelnia.onet.pl/0,88179,0,45327,0,0,0,erynie_recenzja,recenzje.html

koszulka dla fanów oranje na mundial 2010 arrow-right
Next post

arrow-left zdjęcie na dziś, Shelby Lee Adams
Previous post

  • Wiktor

    9 czerwca 2010 at 15:39 | Odpowiedz

    Krzysiu. Jesteś zbyt srogi. Wcale nie jest źle. Jest inaczej moim zdaniem. Przyzwyczailiśmy się do innego Krajewskiego, a mamy trochę innego. Fakt, tak fajnych, plastycznych opisów jest mniej, albo opowieści o daniach i potrawach, które niemal czuć ze strony, też mniej – ale są za to inne rzeczy. Ciekawa rozmowa Popielskiego w więzieniu itd ;-) Książka jest inna, trudno powiedzieć czy gorsza. ;-) Nieco inna, ale trzyma fason ;-)

  • empiryk

    12 czerwca 2010 at 13:22 | Odpowiedz

    Hm… starałem się nie być srogim w ferowaniu ocen i diagnoz. Masz rację: to inna książka, to ciut inne pisarstwo niż znane nam dotąd. Ale nie mogę się pozbyć wrażenia, że przyszła książka Krajewskiego mi nie będzie smakowała… bardzo chcę się mylić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *