It Might Get Loud – będzie głośno
- By Krzysztof Kudłacik
- In bitrate
- With No Comments
- On 14 sty | '2010
Polecam gorąco dokument It Might Get Loud w reż. Davisa Guggenheim’a. Szczególnie ciepło rekomenduję to dzieło fanom rocka gitarowego. Można na żywo obejrzeć w akcji Jacka White’a, Jimmiego Page’a i Dave Evansa – lepiej znanego jako The Edge.
Gdy tylko zasiadłem przed ekranem, poczułem, że obejrzę ten film do końca. Pierwsza scena wciągnęła mnie z butami. Widać w niej, jak Jack White używając może trzech desek, starego druta, butelki Coca-Coli oraz przystawki elektrycznej montuje gitarę i gra na tym ustrojstwie parę efektownych nut. Wszystko to w otoczeniu jakiegoś pastwiska z krowami kręcącymi mordą. White mówi do kamery: kto powiedział, że do gry na gitarze trzeba kupować gitarę?
Poniżej trailer, a następnie napiszę, dlaczego ten film jest świetny.
I następny:
Film jest zrobiony bardzo ciekawie. reżyser prowadzi tak narrację, aby jednocześnie pokazać osobowość i drogę kariery każdego gitarzysty oraz w jakiś sposób zobrazować ich konfrontację na żywo, w studiu, podczas kręcenia filmu. Towarzyszą temu doskonałe ilustracje archiwalnymi materiałami filmowymi i muzycznymi. Ja o mało się nie rozpłakałem z rozrzewnienia, kiedy pokazano fragment bardzo wczesnych występów U2, gdzie grali w zasadzie jakieś kawałki punkowe!
Dla mnie to zestawienie – tych konkretnych gitarzystów było ciekawe także ze względu na moje preferencje muzyczne. Na muzyce Jimmiego Page’a się wychowałem i od zawsze byłem i nadal jestem wielbicielem jego niezwykłego talentu. Dla mnie to jeden z najważniejszych białych posiadających wspaniałe wyczucie czarnej muzyki. Ponadto właśnie jego wirtuozeria i feeling pozwalały mu grać w zasadzie każdy rodzaj muzyki. On może jammować z każdym. Ma niezwykłe zrozumienie dla pulsu i harmonii, nie narzuca się, czeka, podkreśla kierunki wybrane przez innych. Szkoda, że w zasadzie udziela się obecnie w znikomym stopniu. Być może wybrał świadomie taką muzyczną emeryturę?
Drugi z pokazywanej trójki – The Edge. Mam jakąś wrodzoną chyba antypatię do artystów, którzy ukrywają się pod pseudonimami. No może z jednym wyjątkiem: Prince Rogersa Nelsona – czyli Artysty niegdyś znanego jako Prince. Jednak jeszcze bardziej nie lubiłem i nie lubię The Edge jako gitarzysty. Dla mnie to w zasadzie beztalencie. W filmie Guggenheima widać wyraźną dysproporcję między jego talentem, a Page’m i White’m. Edge jako samodzielna postać na scenie muzycznej nie istnieje – jego kariera to U2. Nigdy z nikim nie jammował, ani nie imał się gry dla niej samej – funkcjonuje li tylko jako elektronicznie przetworzona gitara rytmiczna w U2, gdzie towarzyszy – wyśmienitej skądinąd – sekcji rytmicznej. Film o którym mowa potwierdza moje powyższe przeświadczenia. Edge jest zainteresowany przetwarzaniem akordów, ich brzmieniem, nakładaniem i efektem końcowym tych zabiegów. Z fascynacją opowiada, jak osiąga złożone brzmienia używając dziesiątek fuzeboxoksów, przystawek itd. Innymi słowy – to gitarzysta, który gra jeden/dwa akordy i potem przez pięć minut kręci gałkami, aby osiągnąć interesujące go brzmienie. Dla mnie to jest antygitarzysta.
I trzeci z zestawu – Jack White. Pokazał się w It Might get Loud jako najbardziej twórczy i progresywny artysta. Prawdziwy demon instrumentu i sceny. Bezkompromisowy, elastyczny, twórczy, poszukujący. W każdym momencie, w każdym stylu i rytmie umie dostrzec potencjalny zalążek muzyki granej dla niej samej. Abnegat i jednocześnie self-made-man, człowiek orkiestra. Wobec starszych kolegów pokazuje się jako pokorny uczeń, który chętnie czerpie z każdej tradycji, bo rozumie, iż w ten sposób może się sam ubogacić. Duch improwizacji i naturalnego rytmu przenika wszystko, co robi.
Jeden z fragmentów pokazuje jego występ na żywo, gdzie White improwizuje solo, ale tak jest pochłonięty żywiołem gry, iż nie zwraca zupełnie uwagi na skaleczony palec. Gdy zespół schodzi ze sceny kamera najeżdża na gitarę White, która jest zbryzgana krwią.
Jak łatwo się domyślić, film Guggenheima kończy scena wspólnej improwizacji trzech gitarzystów – symbolicznego złączenia trzech diametralnie różnych i oddalonych stylowo muzyków.