Mam kredyt
- By Krzysztof Kudłacik
- In dusza
- With 7 komentarzy
- On 15 lis | '2004
4 listopada otrzymałem drugą szansę – od tego dnia, od 18:30 żyję na kredyt.
Tego, co się wtedy stało nie rozumiem. Nadal nie rozumiem, choć bardzo się staram pojąć. Po pierwsze, nie wiem, dlaczego to się stało?
Po drugie, nie wiem, dlaczego to się tak skończyło? Czemu wyszedłem cało?
Dlaczego zrobiłem coś, czego nigdy nie ośmieliłem się zrobić przez całe 22 lata odkąd mam prawo jazdy? Jażdżę ponad 18 lat i cokolwiek robię na drodze, zawsze staram się kontrolować. Oczywiście – czasami robię głupoty, ale nie takie! Nie jestem ani młokosem, ani ryzykantem szukającym mocnych wrażeń. A mimo to, coś mnie pchnęło i spowodowałem wypadek drogowy w najgłupszy z możliwych sposobów: wyprzedzając na ciągłej i pakując się wprost pod wielkie IVECO z dwoma przyczepami.
Nie wiem dlaczego wyszedłem z tego cało? Nikt nie poniósł najmniejszego szwanku na zdrowiu.
Mam zatem okazję być tu nadal. Nie mam niczego na własne usprawiedliwienie. Niczego. Ja zwyczajnie chciałem być szybciej w domu i zobaczyć Anetkę i Paulinkę. Nic ponad to.
Oczywiście, można szukać wyjaśnień naturalnych – że byłem mocno zmęczony, że przed sobą miałem dwa ciężarowe samochody z wysokimi pakami, które zasłaniały widoczność, że za tymi ciężarówkami jechałem już szósty kilometr i trzy razy zbierałem się do wyprzedzania, że bezpośrednio przed tym feralnym manewrem wykonałem „ogląd z prawej” i niczego nie dostrzegłem, że chwilę wcześniej mnie i obydwie ciężarówki zostały wyprzedzone przez VW Polo (na ciągłej, na zakręcie i pod górę…) … ale żadna z tych konkretnych przyczyn, ani wszystkie razem nie dają zadowalającej mnie przyczyny. Zatem czemu to się stało?
Pozostaje mój rachunek sumienia.
Wszystko stało się błyskawicznie: gdy od prawej nie dostrzegłem żadnych świateł, doszedłem do przekonania, że lewy pas jest pusty. Zatem gdy tylko poczułem, iż motor Almery ma już odpowiedni ciąg wystarczający do szybkiego wyprzedzenia, zdecydowanie zjechałem na lewo … i wjechałem wprost pod nadjeżdżający samochód ciężarowy. To, co było potem, to już czysta automatyka: hamulec wbity w podłogę, ABS zatrzymuje Nissana, gwałtowny skręt w prawo, odgłos klasonu IVECO, szarpnięcie, odgłos tępego uderznia, trzask pękającej opony – myśl „teraz bez opony, to mnie obróci…” – wbijam się rękoma w kierownicę … ale samochód jedzie jak po sznurku, więc szukam już tylko możliwości zjazdu na pobocze.
Wszystko, co było potem działo się w jakby innym tempie … telefony, dogadywanie się z kierowcą IVECO, żeby nie wzywać Policji… oczekiwanie na lawetę i Daniela. Kompletne rozklejenie się w domu, gdy powoli docierało do mnie, że mam prawdziwe szczęście, iż mogę rozmawiać z żoną i córką.
Pewien jestem tego: wtedy, na drodze w Brodach zobaczyłem rękę Boga, która objęła mnie i wyciągnęłą z opresji. To jest jak nawrócenie. Dane, otrzymane darmo.
Dlatego wiem, co mówię: żyję na kredyt. Mam okazję, która może się już nie potwórzyć. Wiem też, iż w jakiś dziwny i niepojęty sposób mam tu coś jeszcze do zrobienia.
Skąd te egzystencjalne konkluzje? Bo inaczej tego wszystkiego nie można wyjaśnić, zrozumieć. Oczywiście, można do tego podejść jak do zwykłej nieprzyjemności … i w końcu udanie wyprzeć ze świadomości. Ale to byłby rodzaj bezczelności. Tak, jakby to całe zdarzenie nie miało żadnych konsekwencji … przecież w końcu będę mógł spokojnie spać, zapłacić długi za remont Almery.. zapomnieć. I to też jest droga – unieważnić te wszystkie pytania. Zignorować je. Bo są za trudne, za dużo wymagające. Można. Ale jestem przekonany, iż być może w innej postaci, ale te dylematy wrócą.
Zatem jestem na nowej drodze. Trudno powiedzieć, dokąd prowadzi. To czas pokaże. Ale podkreślę z całą mocą: być może ocalałem, dzięki własnej sprawności na drodze – mogą tak myśleć. Byłoby to nawet jakoś spójne z moim agnostycyzmem. Ale ja tak nie potrafię. Nie chcę być źle zrozumiany: nie byłem świadkiem i uczestnikiem religijnego „cudu” – tak na pewno nie było. Jednak żaden rachunek prawdopodobieństwa nie da 100% pewności, że musiałem wyjść z tego cało. Będzie wręcz przeciwnie. I to jest świadectwo tego, że miałem okazję skorzystać z tego, co mi dano, a na co sobie – to wiem z pewnością – nie zasłużyłem.
Proszę też nie odbierać mojej notki jako egzaltowanej i przesadnej. Minęło już prawie dziesięć dni. Mogę już w zasadzie normalnie pracować i mam na to chęć.
Trauma już jest za mną. Zdarzenie zostało zinternalizowane i znacznie przetrawione przez mechanizmy obronne umysłu.
Swobodnie mogę opowiadać o tym, jak Daniel i likwidator z Hestii dowcipkowali podczas oględzin rozprutej Almery i jak gratulowali mi, że w zasadzie brakło 15 cm, aby ciężarówka skosiła lewy słupek i moje nogi. I też będę z standardową ciekawością słuchał ich opowieści o tym, jak to inni mieli mniej szczęścia niż ja. Takie życie.
hankie
16 listopada 2004 at 2:09 |
Otarcie, faktycznie :-). Droga z Krakowa w tym kierunku jest zaiste słabowyprzedzalna. A jazda za konwojem ciężarówek do przyjemności nie należy.
Ja kiedyś (oczywiście z głupoty) wpadłem w poślizg na mokrej nawierzchni przy 130 khm. Skończyło się ostrym i długim halsowaniem i walnięciem w barierkę przy prędkości 40 kmh. Nie muszę dodawać, że nie miałem zapiętych pasów. Od tamtej pory _nieco_ zmądrzałem.
Zresztą to jedna z rzeczy, które uderzyły mnie w Kalifornii – jak się ciupie jakąś drogą, 80% kierowców pozostaje we względnym "bezruchu", jadą dokładnie tak szybko ja ja, czyli tak szybko, jak w danym miejscu wolno. Reszta jedzie wolniej. Czasem się trafi jakiś szybszy narwaniec, ale to rzadkość. Ten względny "bezruch" przy 90 kmh jest naprawdę nie do doświadczenia w Polsce.
KRK – 10 minut człowieka nie zbawi.
Upiekło Ci się. Wykorzystaj posiadaną mądrość. Mój ojciec kiedyś powiedział mojej matce, że "póty gówniarze nie _zaczną_ ostrożniej jeździć, póki nie rozwalą samochodu, oby swojego, nie mojego :-)". Sprawdziło się i w przypadku mojego brata, i w moim.
Darowano Ci. To najważniejsze.
Ja po wypadku obejrzałem się z grubsza ("jestem cały? cały?") zadzwoniłem do żony z hasłem, że "przykro mi ale nie będę mógł odwieźć kuzynki do domu" (a późno było), na co ona mnie oczywiście zrugała że "to-pięknie-i-co-my-teraz-z-nią-zrobimy-już-północ". :-)
Do tej pory oboje się śmiejemy z tych arcyabsurdalnych reakcji.
Dobrze mieć fuksa. Szczególnie w _takich_ sytuacjach. Powodzenia na nowej drodze. Na każdej drodze.
hankie
16 listopada 2004 at 2:17 |
Man, w Brodach?! Geeez! Po pierwsze – to teren zabudowany, po drugie pod górę, po trzecie … Ech co ja tu morały prawię – przypominam sobie jak tam kiedyś zacząłem wyprzedzać i okazało się, że przede mną jest cała _zbita_ kolumna pojazdów i nie ma gdzie zjechać w prawo. No to się zatrzymałem na lewym pasku i czekałem jak zbity piesek aż ktoś mnie puści. Brody fałszywe są.
A drugi raz mi się zdarzyło że jakiś ch*j w ciężarówce, jak już go wreszcie w tych nieszczęsnych Brodach (na początku, tam gdzie równo, przerywana i gdzie daleko widać) zacząłem wyprzedzać po 20-minutowej jeździe w jego spalinach, podeptał ni z tego ni z owego _bardzo_ ostro po gazie (no bo górka z przodu) i w efekcie zamiast go wyprzedzać 4 sekundy, wyprzedzałem chyba z 10 (Matiz) z widmem nadjeżdzającego z przeciwka samochodu. Po opanowaniu kuchennego słowotoku zachowałem się wrednie i w połowie górki miałem na licznku tylko 20kmh. Wrednemu/niedbałemu kierowcy ciężarówy to nie pomogło :). Ale faktem jest, że niewiele brakło a musiałbym kończyć manewr w rowie.
Innym razem zdarzyło mi się, że ciężarówce kończył się pas (prawy), ja sobie jechałem lewym, wyprzedzajac pod górkę tak szybko jak mogłem, matiz porszakiem nie jest. I patrzę, a gość nie pieprząc się ładuje się na mój pas. Ledwo, naprawdę ledwo zdążyłem uciec do przodu. Inaczej gość by mnie wypchnął na czołówkę.
Nie lubię kierowców ciężarówek. Albo są wyjątkowo mało uważający (bo siedzą wysoko i nic im nie będzie), albo są po prostu przemęczeni – nie wiem. Ale na drodze ich _bardzo_ nie lubię.
krzychu
16 listopada 2004 at 8:44 |
Co do kierowców ciężarówek to obecnie są moim nr 2 zaraz za prowadzącymi "busy"…
Ale co do IVECO, to jego straty w porównaniu z moimi były skromne: stracił lewy przedni reflektor i podnóżek do kabiny, a atrapę zderzaka miał zagiętą.
jarek
16 listopada 2004 at 23:28 |
Być może banalnie to zabrzmi, ale szczerze – Dobrze, że jesteś :-)
Gre
17 listopada 2004 at 0:57 |
Krzychu ciesze sie, zes caly
Wik
22 listopada 2004 at 14:38 |
Krzyś, jesteś dobrym człowiekiem. Zapracowałeś ciężko na to, żeby być tutaj. Ja wiem, że tak właśnie jest. Co nie zmienia faktu, że masz chyba kolejny kredyt do spłacenia.
Pawel Tkaczyk
16 sierpnia 2005 at 16:44 |
No ja dostałem za swoje narzekanie w kufer — absolutnie i zupełnie bez mojego (popełnionego na drodze) przewinienia. Więc wierzę w Opatrzność, która — oprócz tego, że czasem nas ratuje — daje też prztyczka w nos. Lub bagażnik ;-)
http://paweltkaczyk.midea.p…