head.log

dla wszystkich, lecz nie dla każdego | Krzysztof Kudłacik

akademik nauczy cię życia

Ostatnio oglądałem w jakimś dzienniku tiwi (bodaj TVNowskie Fakty) jak to studenty szukają stancji zamiast akademika. Nie dość, że szukają ja szalone te studenty (oferty znikają na pniu), to pokazano aberrację w postaci dwóch dziewuszek, które będąc na stancji robią casting (sic!) na współlokatorkę/lokatora.

To prawdziwe zboczenie. Ale cóż – takie widocznie ludziom w główkach się klimaty roztaczają.

A ja nigdy na stancji nie mieszkałem. Jestem dziecięciem akademika, ba – wielu akademików. Dokładniej – miasteczka studenckiego AGH w Krakowie. Zacząłem od bloku nr 16 (ul.Budryka AFAIK), potem sławetny Olimp, dalej i najdłużej – legendarny Strumyk, potem były jeszcze ekskluzywny Piast i raczej undergroundowa Nawojka. Bardzo dobrze wspominam też Żaczka.

I na tej podstawie twierdzę: tylko akademik nauczy cię studencie prawdziwego życia!

Akademiki uczą sprytu. Trzeba umieć łatwo i skutecznie dostać najlepszy z dostępnych pokoi – czyli potrzeba sporego zaangażowania i wysiłku przy zapisywaniu się. Tu nie tylko chodzi o kierowniczkę, czyli administrację, ale też o właściwe wejście w samorządzie akademika.
Potem jest tzw. życie codzienne – trzeba rozpoznać i zaprzyjaźnić się z portiernią, bo przecież muszą wpuszczać twoich znajomych z miasta i potem ich nocą wypuszczać – albo pozwalać im zostać do rana. Poniekąd to sprawa kluczowa.
A jeśli chodzi o relacje damsko-męskie, to sprawa życia lub śmierci (ale o tem potem – jak mawiają starożytni Eskimosi).
Bardzo ważną jest kwestią jest odległość do – nazwijmy to – centrów rekreacyjnych: klubów, dobrze zaopatrzonych sklepów (preferencyjnie: nocnych), kin czy zwyczajnie – stołówki. Akademik ze stołówką jest bardzo cenny.
Akademik nauczy cię życia z innymi. Jeśli jesteś w tzw. ósemce (kwadrat mieszkalny – dwa pokoje dwuosobowe, dwa trzyosobowe: całość ze wspólną łazienką – prysznic, ubikacja, dwie umywalki, dwa przedpokoje wejściowe), to musisz dobrze poznać zwyczaje sąsiadów zza ściany – te dzienne i te nocne i te higieniczne. Sąsiedzi brudzący w sraczyku i pozostawiający ponad miarę długo swoje pranie we wspólnych miskach do prania są źle widziani. Imprezy rozgrywające się o różnych porach dnia i nocy za ścianą wyrabiają cierpliwość i zdolność rozsądnego odwetu.
Akademik nauczy cię orientacji w strukturze socjometrycznej danej społeczności. Trzeba wiedzieć, kto zawsze ma do pożyczenia cukier, podręcznik, działającą lodówkę, lub kto może załatwić jakieś bonusy w administracji – np. uchylenie jakiejś kary porządkowej. Nie wspominam o najprostszej rzeczy – trzeba wiedzieć, gdzie najbliżej są ludzie z twojego roku/grupy/ćwiczeń.
Akademik nauczy cię przewidywania. jeśli planujesz jakąś biesiadę, to trzeba zadbać nie tylko o infrastrukturę lub zaopatrzenie, ale np. umiejętnie trzeba zaprosić sąsiada, sąsiadkę, żeby potem nie marudzili na odgłosy zza ściany – bo przecież sami piją z nami etc. Trzeba umieć przewidzieć reakcję portierki, której dyżur wypada w danym czasie itd.

W sumie najmniej ciekawie było w szesnastce – spory rygor i większość energii należało zużywać z jednej strony na zaznajamianie się z portierkami/rami, a z drugiej na fraternizację z obsługą administracji – przecież warto mieć w pierwszej kolejności czyste i mało podarte prześcieradło i poszewkę … To pierwsze chyba mi się nie udało, z drugim było nieźle.

Potem przyszedł Olimp i chyba mój ulubiony Strumyk. Ponieważ był to już drugi i wyżej rok, więc było naprawdę ciekawie. Co prawda zima w Olimpie była ciężka, bo okna były diablo nieszczelne, a kaloryfery powyżej bodaj 8 piętra w zasadzie nie grzały, to jednak życie towarzyskie było całkiem fajne. Pierwszy rok spędzony w Strumyku był dość ciężki, bo przez ścianę sąsiadowaliśmy z dwójką gości z piątego roku przysposobienia obronnego. Obaj mieli wyborne układy z administracją i prowadzili podręczną melinę. A do tego jeden z koleżków uprawiał nader bujne życie erotyczne. przypominam, że w klasycznej ósemce ścianki są z jednej warstwy płyty pilśniowej … Generalnie koleżkowie studiowali w pełni, więc życie z nimi kosztowało trochę zdrowia.

Ale oni też w końcu odeszli, a wtedy nadszedł nasz czas – jeśli wiecie, co mam na myśli :)

Oczywiście mieszkałem z różnymi ludźmi. Jakoś trzeba było sobie radzić. Jednak jeden z moich współspaczy dawał mi się niekiedy mocno we znaki. On i jego dziewczyna byli zapalonynmi grotołazami. Często po swoich wyprawach przynosili do pokoju sprzęt: wierzcie mi długie zwoje ubłoconych lin z uprzężami śmierdzą intensywnie i długo.

O imprezach nie bardzo jest sens opowiadać, bo to temat rzeka :) Powiem może tyle, iż stałymi (często głównymi) uczestnikami byli właśnie ludzie ze stancji lub tubylcy krakowscy – no cóż, ktoś im musiał tłumaczyć, na czym polega życie studenta, rajt? A któż zrobi to lepiej niż my – studenty z akademików!

Relacje damsko-męskie. To rzecz jasna podstawa.
Właśnie dzięki bliskiemu sąsiedztwu akademikowemu, moja znajomość i zażyłość z Anettką – obecnie Najlepszą Z Moich Żon – rozwinęła się tak efektywnie!
Anettka mieszkała dwa akademiki dalej – w ósemce. Dziwny wkademik – same kujony ze ścisłych przedmiotów z UJotu. Ale cóż – radziłem sobie, choć parokrotnie niemal mnie musieli wyrzucać, bo zechciałem odwiedziny rozciągać powyżej magicznej godziny 23ciej. Innymi razy zwyczajnie automagicznie znikałem w ósemce i portierka nie mogła mnie znaleźć i tym samym wywalić. Z tym jednak nie należało przesadzać, ponieważ kontrola na bramce była tam ścisła i bez pozostawienia dowodu osobistego lub legitki studenckiej nie można było tam wejść – koszmar normalnie: jak w cholernym gułagu! Kiedyś pamiętam, że zwyczajnie ukryłem się za firanką na oknie i kiedy portierka (taka, chuda, wysuszona ruda) nie dość, że trzy razy wywoływała mnie przez radiowęzeł, to potem przyszła do pokoju, ale Anettka zgodnie ze swoją współlokatorką (pozdro Ania!) zgodnie zeznały, iż opuściłem je już jakiś czas temu. To były czasy!
No cóż – potem trzeba było odbyć pokutniczą drogę odzyskiwania dowodziku….

Dość ciężko mieszkało się też w międzynarodowym Piaście – bo chociaż położenie dogodne i stołówka na miejscu, i portierzy mało kumaci, i jakość pokoi wysoka, to jednak tłuszcza obcokrajowców zasiedlająca ten akademik niewiele miała wspólnego ze studiowaniem, a więcej z imprezowaniem i hałaśliwymi baletami na korytarzach. Mieszkałem już tam w małżeńskim pokoju z Anettką, ale obok nas zasiedliły się dwie polonuski z Rosji. Rozgadane, roztrzepane i durne do potęgi. A na dodatek postanowiły dorabiać na boku handlem towarem rozmaitym, więc częściej bywały na placu targowym, niż na uczelni. Potem był płacz i zgrzytanie zębów, kiedy nadeszły sesje. Sąsiadki miały tę wadę, że zwyczajnie były brudasami i zanieczyszczały boleśnie nie tylko wspólną łazienkę, ale i przedpokój. No cóż … parę razy usłyszały naszą ocenę sytuacji i dopiero za którymś razem zadziałało. Przynajmniej we wspólnych pomieszczeniach użytkowych nastała czystość, więc nie musieliśmy się wstydzić przed obcymi.

Kończąc – jeśli czytają to studenty, to ludziska – unikajcie stancji i jeśli jest okazja, to tylko akademiki mogą zapewnić wam porządny kręgosłup moralny i zbudować waszą aksjologię wspólnotową.
Czego wam szczerze życzę!

takie njusy mnie przerażają arrow-right
Next post

arrow-left cycata tygodnia
Previous post

  • Vroobelek

    21 września 2006 at 15:36 | Odpowiedz

    "casting (sic!) na współlokatorkę/lokatora"

    może oglądały "Smak życia" :)

  • empiryk

    21 września 2006 at 16:47 | Odpowiedz

    Nie bardzo wiem, co to ten Smak zycia :) ale pomysł castingu mnie rozwalił swoją durnością: nie da się poznać człowieka w ciągu 15 minut oficjalnej wizyty i rozmowy przy kawie – nawet tej prowadzonej w szczerej i przyjaznej atmosferze. Życie jest tak bogate, że za cholerę nie da się przewidzieć, czy ten kandydat/tka na współlokatora ci spasuje. Więc wg mnie nalezy zdać się na ślepy los – przynajmniej wtedy nie będzie się żałować, iż w castingu dokonało się złego wyboru ;P

  • Adam Zygadlewicz

    21 września 2006 at 17:47 | Odpowiedz

    … i tego Ci zazdroszcze!
    ja niestety uczylem sie w swoim rodzinnym miescie (Poznaaaań!) i to bylo bledem (kiepska integracja z ludzmi…bo po zajeciach do domciu) zazdroscilem wszystkim akademikowcom ciekawszego zycia… z tego co widze ich relacje kolezenskie przetrwaly wiele WIELE lat… coz

  • waltharius

    21 września 2006 at 17:52 | Odpowiedz

    Hmmm a ja mam odmienne zdanie an ten temat. Może to kwestia czasów. I ze swojego doświadczenia powiedzieć mogę, że jednak najlepsze imprezy to były na stancjach a nie w akademikach. Myślę, że to pewien znak czasów. Dzisiaj wiele akademików jest świetnie wyposażona, ale i ludzie inni. A te akademiki, w których wyposażenie upada goszczą w swoich pokojach raczej "element" niż studentów.
    A może to ja miałem pecha? Bo w sumie studiowania nie lubiłem i nie lubię i chyba nigdy nie polubię :)

  • empiryk

    22 września 2006 at 9:03 | Odpowiedz

    @Adam
    Kontakty po zakończeniu studiów to inna brocha – chyba mocno zależy od ludziów :)
    W moim przypadku (19 osób na roku pierwszych moich studiów) w zasadzie nic nie przetrwało. Mam kontakty żywę i częste z jednym kolegą – to mój przyjaciel, ale on akurat był tubylcem, więc w akademiku tylko się imprezował :)

    @waltharius
    Możesz mieć rację – to kwestia obyczajów i czasów. Tego już nie umiem ocenić, bo te naście lat juz minęło i zostały tylko wspomnienia (jak widać).
    Ale u nas akurat poziom techniczny akademików nie miał związku z poziomem menelstwa :)

  • zorro

    22 września 2006 at 11:12 | Odpowiedz

    No tak. Studia to bez wątpienia mój napiękniejszy okres w życiu. Boże, co bym dał, aby do tych lat powrócić …
    Krzycho ma świętą rację : zero stancji, tylko akademik.
    Przez 5 lat studiów, 4 – spędziłem w akademikach. Zaczęło się obiecująco : jakimś "dziwnym" zrządzeniem losu uznano mnie za kobietę i na początku 1 roku przydzielono miejsce w 3-osobowym pokoju razem z dwoma dziewczynami. Mnie to nie przeszkadzało, ale kierownictwo DS-u szybko się spostrzegło (jeszcze tego samego dnia) i zostawiło mnie na lodzie. Po interwencjach w dziekanacie otrzymałem miejsce razem z dwoma gośćmi z 5 roku (jeden z nich "spągował" – górnicy wiedzą o co chodzi, dla niewtajemniczonych wyjaśniam – był waletem) w DS7 "Zaścianek" (był to rok 1986). Przyjęli mnie ze zrozumieniem, dali kilka cennych rad i tak spędziłem z nimi jeden miesiąc. Dłużej się nie dało, bo chłopcy często zapominali, że ja jestem pierwszak, więc na całego imprezowali – oczywiście grzecznościowo brałem w tym wszystkim udział (uff, ostro było). Życie zmusiło mnie do poszukania sobie kwatery. Znalazłem, niestety parę kilosów od uczelni u jakiejś starszej kobieciny, dojazdy tramwajami często na gapę (wtedy nie było tylu kanarów co dzisiaj), albo na jednym bilecie przez cały tydzień (były dziurkacze, często podobne do siebie, więc można było wcisnąć potencjalnemu kontrolującemu kit). Stancja to tragedia – bez kontaktu z kumplami z roku i grupy nic samemu nie zdziałasz, przecież co dwie głowy to nie jedna. Więc po zajęciach musiałem przesiadywać w akademiku, żeby czegoś konkretnego się dowiedzieć. Stancja to zero życia studenckiego, zero interesujących znajomości, zero rozwoju. I tak musiałem przebiedować do końca 1 roku. Od 2 roku już takich problemów nie było – jako górnicy mieliśmy do dyspozycji oprócz Zaścianka tzw. "slumsy" przy Reymonta – potoczna nazwa godna warunków jakie tam panowały, ale nie narzekam. Przynajmniej wszyscy byliśmy w kupie, wzajemna pomoc, imprezy i te sprawy. Nadmieniam, że blisko była Nawojka z superdziewczynami z UJ (owszem tam była portiernia, ale chyba byłem studentem godnym zaufania, więc nie robiono mi większych kłopotów z odwiedzinami). Jak komuś było mało wszystkich wrażeń, mógł podejść na miasteczko do Akropolu (dziewczyny z WSP). Slumsy miały jeszcze inne plusy : sklepik na parterze, portiernię prawie niestrzeżoną, pod nosem stołówka, do sal wykładowych spacerkiem max.5 minut. I tak aż do końca 5 roku – ostatni semestr spędzało się już praktycznie w domu, przeważnie tylko raz w tygodniu jeździło się na seminarium dyplomowe lub konsultacje z promotorem.
    A te walki z ZOMO – to już temat na inny czas.
    Jeszcze raz powtarzam : tylko akademik (200-300 zł można przecież wydać, stancja tyle samo kosztuje), zero stancji.

  • empiryk

    22 września 2006 at 11:47 | Odpowiedz

    Tak – faktycznie z tymi biletami robiłem podobnie: były dziurkowane, więc były (często) wielokrotnego użytku.
    Współczuję ci mieszkania z ludźmi z 5go roku, gdy byłeś freszmanem … to ciężka dola.

    Slumsy oczywiście pamiętam, bo bywałem tam regularnie w klubie Pod przewiązką na wieczorach muzycznych, giełdach audio i później – na kursie rock’n’rolla w wersji sportowej (a co!).
    Dla objaśnienia – nazwa klubu jak najbardziej adekwatna, bo mieścił się w podziemiach pod zabudowanym korytarzem łączącym dwa akademiki – czyli pod przewiązką

  • CoSTa

    22 września 2006 at 13:47 | Odpowiedz

    zarąbisty artek! uśmiałem się po pachy :)))

    ALE

    są stancje i stancje. bywają też twory zwane mieszkaniami studenckimi a tam dzieją się rzeczy po prostu straszne/niezwykłe/nieprawdopodobne :). mieszkałem w czymś takim i na żaden akademik bym tego nie zamienił. w akademiku i owszem też mieszkałem więc mam co z czym porównywać. akademik jest spoko ale to właśnie mieszkanko studenckie pozwala w pełni rozwinąć skrzydła :)

  • empiryk

    22 września 2006 at 14:14 | Odpowiedz

    Są stancje i są stancje. rzecz jasna.

    Ja miałem być może pech, ale mieszkałem blisko 2 lata tu w Krakowie w takim miejscu – tzn. dla mnie to była noclegownia, bo pracujący jestem, ale wspólnie ze mną było czterach młodzianów studentów – zatem to było mieszkanie studenckie bez wątpienia. Jednak to była porażka w każdym calu – takiej obory w akademiku nie widziałem. Aż się sobie dziwię, że tak długo wytrzymałem.

  • Tamaris

    22 września 2006 at 21:44 | Odpowiedz

    Co do tych panienek z TV – najbardziej mnie uradowało, jak rzeczona szemrzącym głosem opowiadała, że za zaakceptowaniem Kuby (?) przemówił błysk w jego oczach i "to cieeeepło od niego bijące". Potem pan kamerzysta pokazał dorodnego… yyyy… chłopaka. Jakoś poczułam lekki niesmak i przeświadczenie, że dziewczyny misia szukały…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *