head.log

dla wszystkich, lecz nie dla każdego | Krzysztof Kudłacik

rozmowy kwalifikacyjne na praktykę

Od pewnego czasu mam nowe obowiązki. I w tych ramach postanowiłem przyjąć na początek praktykantkę/nta do serwisu czatowego. Po ogłoszeniu w Internecie wybraliśmy grupę osób, które zaprosiliśmy na rozmowę. Zgoda – to jest tylko nieodpłatna praktyka, która w zasadzie daje poza doświadczeniem także wpis w papiery. Nie daje zarobku. Ale zaskoczyła mnie dziwna postawa kandydatów – jakby im nie zależało. Przychodzili niemal całkiem nie przygotowani.

Nie rozumiem tego. Jak staram się o przyjęcie gdzieś-tam, to przecież muszę się jakoś przygotować, żeby najpierw: nie wyjść na niekompetentnego lenia, a do tego zrobić jakieś wrażenie – coś takiego, dzięki czemu zostawię ślad pamięciowy u rozmówcy/wców.
Nic takiego się nie stało!

Dziwne to i zaskakujące. Zdaję sobie sprawę, że starający się o praktykę są spięci i stremowani, ale ja też tak się czuję przez pierwsze 60 sekund. Potem już jest z górki. Sam nie wiem, co jest przyczyną tego stanu rzeczy? Czy obecnie powszechna jest postawa: bo mnie się należy? Być może niektórzy tak sobie myślą. Albo że wystarczy wyklepać tych kilkunastu zdań CV/listu motywacyjnego i ci po drugiej stronie to kupią i wezmą za dobrą monetę?

Skoro wysłali swoje zgłoszenia do czatu, to wypadałoby chociaż na szybko obejrzeć aplikację i zobaczyć jak to się je? Zrobiły to może trzy osoby. Porażka. Na szczęście znajomość aplikacji nie była ani jedynym, ani głównym kryterium, więc całą rozmowę kierowaliśmy na inne tory niż weryfikacja biegłości użytkowania czata. Chcieliśmy poznać ich bardziej jako osoby, które mają określony charakter, coś lubią, a czegoś innego nienawidzą – i głównie: jak radzą sobie w kontaktach z innymi – w szczególności w sytuacjach napięcia. Czy są w takich okolicznościach reaktywnymi cholerykami, czy przebiegłymi/mściwymi cwaniakami etc.
To właśnie – raczej pozamerytoryczne – kryterium ratowało na szczęście sytuację.

Całe te rozmowy były dla mnie dość kształcące – zobaczymy, czy dokonany wybór był właściwy?

wróciło fotografowanie arrow-right
Next post

arrow-left koncert Perfectu - 25cio lecie
Previous post

  • RAFi

    10 sierpnia 2006 at 15:58 | Odpowiedz

    Nie miałem okazji rekrutować, ale wielokrotnie byłem rekrutowanym. I przyznam szczerze, że stresowała mnie moja pierwsza rozmowa kwalifikacyjna, miało to miejsce w 1997 r. Każda następna, to po prostu rozmowa bez większego stresu z dozą luzu i pewnością siebie. Może ja jakiś inny jestem? ;)

  • Piotr [PMD]

    10 sierpnia 2006 at 16:39 | Odpowiedz

    Rozmowy kwalifikacyjne… taaak :). Muszę uczciwie przyznać, że przez te kilka lat mojego studiowania nie odbyłem ANI JEDNEJ normalnej rozmowy kwalifikacyjnej. Nie było "assessment centre", testów, o jakich mówią koledzy z uczelni np. ekonomicznych. Jak wyglądała piersza – sam wiesz, Krzysztofie, najlepiej :) A potem było coraz bardziej oryginalnie : dwa razy zostałem ściągnięty "alarmowo" ( raz z mojej inicjatywy, raz z polecenia), a "rozmowa" trwała kwadrans i odbyła się np. około godziny 17, w Niedzielę (!). Innym razem było to spotkanie na mieście, w kawiarence Tchibo (urok agencji reklamowych ). W jeszcze innym przypadku – stażu w dawnym URTiP,omost – sam fakt mojego pojawienia się był dostatecznym powodem przyjęcia do pracy, do której jednak się przydałem, w stopniu niewiele, ale jednak większym, niż założenia przewidywały :)

    Osobiście jakoś nie miałem problemów z nawiązywaniem kontaku, aczkolwiek pewne napięcie a potem niekończące się autoanalizy towarzyszyły każdemu tego typu spotkaniu.
    Stwierdziłem, że zdecydowanie lepiej wychodziło mi rekrutowania kogoś (też mnie nie ominęło ) niż rekrutowanie siebie. Jakoś spokojniej i ogólnie lepiej to wszystko wychodziło.

    Pytasz : co jest przyczyną tego stanu rzeczy ? Nie chcę się wymądrzać – ale coraz częściej sam dostrzegam fakt, że powszechnym staje zamiłowanie do instrukcji, schematów, wzorów oraz opierania całej aktywności właśnie na nich.
    Inicjatywa – w naszym systemie edukacji zazwyczaj niemile widzina – jest tępiona na każdym kroku. Co gorsza, są tacy, których minimum samodzielności po prostu boli. I potem mamy efekt w postaci, przykładowo, absolwenta Informatyki
    Uniwersyteckiej, który w czasie studiów NICZEGO poza programem nie zrealizował, nie ma wizji własnego rozwoju, nie ma nawet zainteresowań :( Znajomy, który taką rozmowę przeprowadzał (będąc samemu o 3 lata młodszym od aplikanta ) był zdruzgotany. Zresztą, samemu będąc naprawdę … miernym studentem, usłyszałem nie raz zarzuty w rodzaju "po co Ci to", "ty się tym interesujesz, a inni nie muszą" i takie tam.
    Obstawiam więc wariant "wklepania kilkunastu zdań w nadzieji, że wystarczy". Przy czym może było to nawet Ctrl+C/Ctrl+V :D
    Nie wiem, jak inni; wzór C-V mam jeden, z którego tylko w razie potrzeby usuwam jakieś wpisy. Natomiast listy motywacyjne piszę zawsze indywidualnie "pod osobę", a jeżeli tak nie można – to "pod ogłoszenie". Jak to działa, tego nie wiem, gdyż dotąd potrzebne były zaledwie raz (sprawdziły się). Czyli system może być do niczego.

    Postawa "mnie się należy" ? Nie sądzę. Raczej przeświadczenie i tak się nie uda, to po co się wysilać a potem tłumaczenie sobie i innym i tak mi nie zależało. Oczywiście, to tylko moja teoria nie poparta niczym poza moją prywatną quasi-statystyką.

  • empiryk

    10 sierpnia 2006 at 17:14 | Odpowiedz

    @RAFi
    No nie sądzę, żebyś był inny – jesteś raczej normalny (w pozytywnym sensie tego słowa). Oczywiście biorę poprawkę, że niektóre z tych osób były na takie rozmowie pierwszy raz w życiu i to może skutecznie zmrozić człowieka; ci, którzy mieli już parę rozmów za sobą natychmiast się odróżniają i można ich łatwo wyłuskać.
    @PMD
    CV/motywacyjny mówią o cżłowieku baaardzo mało. Jeśli już to co najwyżej negatywnie – czyli jako ktoś nie umie porządnie napisac tych krótkich ujawnien, to odpadnie w przedbiegach: nie dostanie zaproszenia na rozmowę nawet. Tu jestem dość tolerancyjny i bez problemu wezmę pod uwagę treść ewidentnie pochodzącą z ctl+C/V – przynajmniej goście umieją odszukać właściwe wzorce, prawda?
    Natomiast zaskoczyło mnie to, iż tak niewielu z nich pokazało się jako ludzie z właściwośiami, tacy, którzy mają charakter, zainteresownaia, pasje i umieją o nich zachęcająco opowiedzieć… to jest cholernie ważne.

  • Vroobelek

    10 sierpnia 2006 at 21:59 | Odpowiedz

    1. Kolega, który w ramach praktyk kieruje jakąś budową na AGH, twierdzi, że ci bardziej rozgarnieci robotnicy siedzą już w Irlandii, została ta druga połowa. Podobnie zapewne z kandydatami na praktyki, czyli studentami. Ci z inicjatywą pracują na świecie.

    2. Nie wiem jaki to jest charakter praktyk i co oni mają robić konkretnie, ale… uważam, że praktyki powinny być płatne i tyle. Czy to całe "doświadczenie" które zdobędą i prestiż w CV ma zrównoważyć całkowity brak korzyści materialnych? To czy tacy dostają wynagrodzenie, domyślam się, nie od Ciebie zależy, ale to też może być odpowiedź, dlaczego miernota przychodzi – ci lepsi znaleźli praktyki płatne.

  • Vroobelek

    10 sierpnia 2006 at 22:02 | Odpowiedz

    żeby było jasne :) nie staram się usprawiedliwiać *nieprzygotowania*, a raczej wyjaśnić zjawisko.

    acha, jeszcze inny możliwy powód: rozmaite poradniki sugerują, by w ramach treningu "pochodzić sobie" na różne rozmowy, na luzie i bez intencji znalezienia tam pracy. Może i tacy przyszli?

  • empiryk

    11 sierpnia 2006 at 13:22 | Odpowiedz

    @Vroobelek
    Co do robotników to trudno mi ocenić sprawę – jaka ich część wyjechała – czy ta bardziej, czy mniej rozgarnięta? Natomiast ja akurat szukałem ludzi z wyższym wykształceniem do pracy przeciez jak najbardziej biurowej.
    Co do odpłatności za praktyki – być może jakaś niewielka płaca się należy – coś podobnego do ryczałtu. Ale nie jestem do tego przekonany. Sam miałem praktyki zarówno robotnicze w szkole średniej i potem na studiach w szkole. Były to właśnie paraktyki jednomiesięczne – nieodpłatne. Inaczej jest w praktykach zawodowych np. w szkołach zawodowych – tu uczeń pracuje u majstra i dostaje wypłatę (sprawę upraszczam dla ilustracji, bo szkół zawodowych ponadpodstawowych już w zasadzie nie ma – są szkoły średnie profilowane zawodowo, np. licea zawodowe).
    Bądźmy szczerzy – praktykant na miesięcznym stażu ma się czegoś tam nauczyć i głównie przyglądać– nie jest pełnoprawnym i wykwalifikownaym pracownikiem, nie wnosi tych kompetencji, jakie ma regularnie zatrudniony człowiek. Więcej – przecież taki praktykant wymaga stałego dozoru i pomocy od osoby już pracującej, więc de fakto obniża jej wydajność. Innymi słowy – jest tu dysproporcja: praktykant zyskuje znacznie więcej niż podmiot dający mu możliwość odbycia praktyki.

  • Grzegorz Kwolek

    11 sierpnia 2006 at 19:57 | Odpowiedz

    Krzychu,

    Jaka praca taka placa. Jestem zdecydowanym wrogiem bezplatnych praktyk, szczegolnie w tak duzych i bylo, nie bylo, dochodowych firmach jak Onet.

    Za prace nalezy sie placa i tego moim zdaniem nalezy swiecie przestrzegac. Chocby najmniejsza.

  • btd

    12 sierpnia 2006 at 7:15 | Odpowiedz

    Dokladnie. Firma wymyslila ze za darmo znajdzie sobie 'murzynow’, bo nie oszukujmy sie, praktykanci dostaja najgorsze prace, a ty sie dziwisz ze nikomu nie zalezy. I co to za doswiadczenie do wpisania w CV – za darmo moderowalem czat na onecie :->
    Heh, jest nawet powiedzenie – 'jestes glupi jak komentarze/czat na onecie’ ;-)

  • empiryk

    12 sierpnia 2006 at 10:07 | Odpowiedz

    Oj koledzy… unikacie ja ognia odniesienia do faktów: praktykant to nie jest pracownik! Więc Grzesiu twoje demagogiczne hasło jest zupełnie do luftu.
    @btd
    Żeby mieć taki wpis musisz się postarać. Może spróbujesz? Bo komentarze – też te na onecie sam możesz dodawać. :P

  • walth

    12 sierpnia 2006 at 12:58 | Odpowiedz

    @RAFi nie jesteś jedyny taki inny :)
    @Vroobelek no bez przesady. Ja jestem w Polsce i szukam pracy ;-) Czy to znaczy, że jestem nierozgarnięty? ;-)

    Ale z tą płacą to też trochę racji. Ci, którym naprawdę zależy szukają pracy/praktyk płatnych. To oczywiste. Dzisiaj nie każdy może sobie pozwolić na praktyki bezpłatne bo żyć za coś trzeba. I popieram btd, że co to za prestiż jaki mają w CV umieścić po takich praktykach?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *