Spurlock na eko-wiosce
- By Krzysztof Kudłacik
- In varia
- With 3 komentarze
- On 29 cze | '2006
No tak! Nie oglądałem dwóch poprzednich odcinków, bo moje bezkrytyczne uwielbienie dla piłki nożnej górowało. Nadal góruje. Ale wczoraj i dziś była przerwa, więc chętnie zerknąłem na mój ulubiony (prawie) reality show.
Ty razem Morgan namówił dwoje miastowych, żeby podjęli próbę wytrzymania na wsi. Więcej: to nie byle jaka wieś – to wieś ekologiczna w stylu hamerykańskim – nazwa się to Dancing Rabbit Ecovillage.
Aha – poniżej będzie trochę o ekstrementach, więc osoby wrażliwe lolalnie uprzedzam …
Dwoje miastowych to czarna Murzynka, która musi mieć prysznic, kosmetyki i suszarkę do włosów – Johari Jenkins oraz mięsożerny spaślaczek, zmotoryzowany białas z hektarami tatuaży – Vito Summa.
Na szczęście Spurlock wykazał się rozsądkiem i wyczuciem – wioska Tańczących Królików jest umiarkowana: nie należy do skrajnych, zideologizowanych eko-komun z obowiązkowym praniem mózgu w kierunku zabobonnego weganizmu, czy podobnych bzdur. Króliki nie hołdują także idologii empatii dla zwierząt… więc w sumie może być. Katastrofy nie będzie.
I tak było – bez katastrofy, choć dla mnie dość śmiesznie (jako chOpaka ze wsi). Oczywiście musiało nastąpić pewne zderzenie zwyczajów miejskich z wsiowymi. Rozpoczęło się od wysokiego C – czyli klozeciku bez spłukiwania wody. Zwyczajnie: kupka i siusiu do wiaderka, potem warstwa słomy, kupka/siusiu/słoma itd. – a co rano trzeba to wyciągnąć i wrzucic do obory…. Drugi szok dla miastowych to brak elektryczności. Więc świece … może i romantycznie, ale niestety obok jest obora ze stadem krów, które mogą nocą trochę poszemrać. Rano można wziąć kąpiel, o ile przyniesiesz sobie drewno na opał i napalisz w piecu podgrzewającym boiler. Jedzonko bezmięsne. Oczywiście. Po tygodniu brak mięsa daje się Vito we znaki i korzystając z wiatrówki udaje się na polowanie na (tańczące) króliki. Ma farta i na obiadek może sobie sam przygotować (po oskórowaniu, odbraniu z kości etc.) panierowanego królika. Społeczność eko-wioski nie protestuje … do czasu, kiedy ok. 24 dnia zdesperowany Vito nie sprowadza sobie porządnego, półsurowego steka… Białas zachowuje się tu dość prowokacyjnie, bo zamiast pozostać na swoim grillu udaje się z tymi stekami do wspólnej jadalni i na oczach zdegustowanej wegetariańskiej publiczności obżera się mięsiwem. Mają mu to za złe i robią mu – delikatnie mówiąc – wymówki.
Johari też nie ma lekko. Nie ma proądu, więc nie może używać suszarki do włosów. Ba! Nie ma tej suszarki aż niemal dwa tygodnie – w końcu podczas wyprawy do miasta – ściślej: do miejskich śmietników – znajduje takową. W końcu mają też elektryczność, bo Tańczące Króliki nie mają awersji do techniki – z lubością montują baterie słoneczne po 20,000 papierów, żeby mieć prąd. Co więcej – mają nawet samochody! Są to diesle na olej rzepakowy. Olej pozyskują sobie sami, bo mają jakieś instalacje…
Generalnie czas spędza się w eko-wiosce pracując fizycznie i unikając stosowania produktów przemysłowych. Johari ma z tym pewien kłopot, bo niestety przemyciła do wioski dezodoranty i perfumy, co natychmiast zostaje odkryte w okolicach łazienki i porannej kąpieli Johari. Wkrótce zbiera się grupa wsparcia, która chce o tym porozmawiać…. W końcu Johari odbywa szczerą rozmowę z delegatką eko-wioski: zabawnie ogląda się Johari wyrzucającą rozmówczyni to, że ona ekologicznie śmierdzi, bo się myje tylko raz na 5 dni.
W sumie odcinek raczej zabawny, choć dla mnie mało odkrywczy lub poruszający. Jednak jego cele były raczej ograniczone. Spurlock chciał, żeby oglądacze i oboje uczestników lepiej zrozumiało, że może nawet małym kroczkiem coś zmienić i mieć wpływ na środowisko. Wcale do tego nie trzeba wierzyć w jakieś ideologie. Wystarczy zdrowy rozsądek, żeby używać energooszczędnej żarówki, żeby kupić środki czystości z informacja, że są biodegradowalne, żeby do urządzeń sanitarnych wylewać mniej wody itd.
Dalej – nie było w tym odcinku żadnej nachalnej eko-propagandy, bo w eko-wiosce nie było ani małych dzieci, ani kobiet w ciąży, ani nikt nie zachorował ani nie doszło do żadnych ostrych konfliktów wewnątrz lub z otoczeniem. Generalnie: była to sympatyczna, lekko zabawna lekcja dla hamerykańskich miastowych.
Let it be…
CoSTa
29 czerwca 2006 at 13:48 |
eee… obóz harcerski? tylko taki nieco dłuższy? :)
krzychu, na boga, cóż też ty oglądasz…
empiryk
29 czerwca 2006 at 16:02 |
Właśnie – dla nich to taki rodzaj skautingu, a ja się zaśmiewam. Wolę to niż orędzia Pana Premiera :P
judyta
30 czerwca 2006 at 18:02 |
ja na takiej wsi nie dałabym sobie rady. ;) i jeszcze ta..słoma;/