head.log

dla wszystkich, lecz nie dla każdego | Krzysztof Kudłacik

byłem na web 2

Całość tego, co napiszę poniżej to wyłącznie moje osobiste i subiektywne opinie. Mimo, że byłem tam jako oficjalny reprezentant firmy, to tutaj opisują jedynie moje wrażenia, a nie stanowisko firmy – w jakimkolwiek sensie.
Podobnie – proszę się u mnie nie dopatrywać streszczeń wystąpień, których byłem świadkiem.

Ufff…

zaczyna się pierwsza prelekcja
zaczyna się pierwsza prelekcja
było bardzo ciasno
było bardzo ciasno

Lolalnie ostrzegam, że mój tekst jest dość długi i chaotyczny :)

Wybraliśmy się mocną ekipą: Piotr jako hostingowiec, Hala jako ciocia od blogów, Łukasz jako projektant i ja jako człek od komunikacji wszelakiej. Konferencję zlokalizowano blisko dworca centralnego, bo w nowym budynku Giełdy – wiecie, to taki budynek, gdzie przy każdym wejściu jest minimum trzech bodygardów i dwie bramki elektroniczne (ciekawe, co wykrywają?), a twój podręczny bagaż zostaje prześwietlony czymś tam… wiecie, jak na lotnisku.

Obawialiśmy się, że się spóźnimy – faktycznie mieliśmy 30 minut opóźnienia, bo Intercity wylądował na centralnym o 9:45 (zgodnie z rozkładem), a zanim kupiliśmy powrotne miejscówki etc. to trochę czasu minęło… Na miejscu zameldowaliśmy się ok. 10:30 i już na wstępie porażka: sala cała zajęta, a tu jeszcze ze dwadzieścia osób zamierza do niej wejść. Nie ma krzeseł! Jakimś cudem organizatorom udaje się donieść i wciskamy się jak sardynki… Czyżby nikt z organizatorów nie dostrzegł wcześniej, że sprzedano więcej biletów niż jest miejsc w sali?
Dobrze – całość zaczyna się z 45 minutowym spóźnieniem, czyli o 10:45. Efekt: pierwsza grupa prelegentów musi się streszczać i to bardzo.
Dzięki Bogu klimatyzacja działa, a nam udaje się ze stołu kateringowego wyrwać po filiżance kawy!

Przejdźmy do meritum.
Nie było tam wystąpień zbędnych lub takich, które całkiem nie trafiały w temat omawianego zjawiska. Każdy z mówców miał do przekazania dobrze przemyślane opinie. Oni wiedzieli, co mówią. I ponadto – w zasadzie prawie wiedzieli do kogo mówią.
Jak wiadomo: prawie robi wielką różnicę – ale o tym potem.

Prelekcje były realizowane sprawnie. Każdy z zabierających głos miał dobrą świadomość przedmiotu: że oto od paru lat mamy jakościowy zwrot w Internecie – internauci mają głos, to oni zaczynają kreować trendy, a nie wielkie instytucje, firmy, redakcje, portale. Po drugie – następuję niespotykana dotąd konwergencja mediów: technologie mobilne, telewizja, komunikacja online, współtworzenie treści zaczynają faktycznie generować nowe kanały dystrybucji treści i oddziaływania wzajemnego. Po trzecie – na każdym kroku mamy techniczne narzędzia ułatwiające generowanie, wymianę i tworzenia treści: od wap-telefonów, przez kamery internetowe, na technologiach webowych kończąc (AJAX, CSS, nowoczesne przeglądarki, WIKI-narzędzia, wszechpanująca interakcja etc.).

Z mojego punktu widzenia można przyjąć, że faktycznie mamy do czynienia ze zjawiskami nowymi i masowymi. Dla uproszczenia można to sobie nazywać web 2.0 / web 2.5 / web 1.75 etc. – generalnie sytuacja jest na tyle nowa i przyzwoicie określona, że można o niej jako tako sensownie dyskutować.

W obliczu tych nowych i silnych trendów pojawia się konieczność ich (to niezbyt dobre słowo) ujarzmienia, lub konsumpcji w terminach marketingowych. Stąd pojawiają się takie magiczne zaklęcia jak user content generation, social networking, usability, web 2, NextNET (coś, co już jest omawiane w usa i ma być następstwem dla web 2).
Takie humbugi zawsze mnie śmieszą. Głównie dlatego, iż reprezentuję skrajnie pragmatyczny punkt widzenia – a co wiecej: wiem, jak cała sprawa wygląda od drugiej strony, od strony ISP, od strony portalu.

Jednym z głównych tematów tej konferencji było to, jak można z nowego zjawiska wyciągnąć zyski, jak można na tym zrobić byznes? Otóż odpowiedź jest prosta: nie wiadomo. Podawane przykłady zjawisk web 2 – Wikipedia: jest darmowa i utrzymuje się z darowizn, projekty open source jak Flock – też nie ma biznesowych źródeł wsparcia, cała tzw. blogosfera – też jest wyłącznie na garnuszku dostatecznie bogatych portali itd. O biznesowej stronie zjawiska mówił Bogdan Wiśniewski z funduszu MCI Management, ale pytany wprost o przykłady projektów, które MCI prowadzi (pod sztandarem web 2) i chce zarabiać nie podał żadnych przykładów. Zasłonił się tym, że są w trakcie produkcji i nie będzie zdradzał tajemnic.
Osobiście podejrzewam, że nie ma żadnych tajemnic.
Przy okazji padało trochę zabawnych (dla mnie) stwierdzeń: tenże sam Bogdan Wiśniewski oznajmił, że jedną z cech web 2.0 jest to, iż mali gracze skutecznie konkurują z portalami … Ręce opadają. Mój punkt poznawczy stanowczo temu przeczy. Mali gracze – kreatywni twórcy fajnych zabawek, fajnych społeczności, fajnych projektów – co najwyżej mają jeden cel: po zbudowaniu społeczności dobrze się sprzedać. Oczywiście o ile to możliwe, bo często jest to marny interes dla kupca – np. nagle okazuje się, że ta nowa, kreatywna, fajowa aplikacja dla miłej społeczności łeb x.x w skali portalu nie nadaje się do użycia: z względów wydajnościowych, ze względów kompatybilności z istniejącymi systemami IT u kupca itd.
Oczywiście sprzedawać można się z różych powodów – choćby takich, że mały gracz całkiem przecenił swoje siły i nie stać go już na utrzymanie kosztów hostingu.

Zwracam uwagę też na inny fakt. Otóż dyskutanci zgodnie twierdzili, że środowisko web 2 charakteryzuje się także tym, iż interesujące, twórcze, przełomowe projekty można zaczynać z minimalnymi kosztami (tani hosting, darmowe oprogramowanie itd.), co faktycznie wciąga rzesze ludzi, których normlanie nie byoby na to stać. Jednak druga strona tego niskiego progu wejścia do gry jest taka, jak sugerowałem to wyżej – powstające serwisy są wykonane amatorsko i nie nadają się do masowych wdrożeń – aplikacje trzeba pisać od nowa, optymalizować je, trzeba liczyć się z rosnącymi gemetrycznie kosztami hostingu itp.

W drugiej części konferencji omówiono dwa konkretne przykłady istniejących społeczności web 2 – forum użytkowników przy portalu Gazety oraz społeczność skupiona wokół filmowego wortalu www.filmweb.pl.

Gazetę reprezentował T.Bienias. Niestety pokazał oficjalne dane o pozycji rynkowej blox.pl …. :) Ja go podziwiam. Miał gość odwagę. M.in. potwierdził dwie rzeczy, które sala chyba przyjmowała z niewiarą: że nie ma biznesu na społecznościach oraz że nie ma dobrego pomysłu na skonsumowanie twórczości internautów w ramach portalu.
Podkreślam – piszę: nie ma pomysłu – a to oznacza, że nikt go dotąd nie ma, a nie, że np. ludziom z Gazety brak pomysłów. Takich pomysłów w Polsce nie ma. Wiele wskazuje na to, że nie ma ich też nikt inny – obym się tu mylił.
Wydarzyła się rzecz charakterystyczna w czasie wystąpienia Bieniasa – oto wszyscy się zdziwli, że nie ma w Gazecie blogów dziennikarskich! Nie ma ich, ponieważ mimo usilnych starań i namów dziennikarze (ci publikujący w wydaniach celulozowych) nie są tym zainteresowani. Nie wierzą w to. No i nie ma za to wierszówki (!).
Dlaczego wskazuję na to jako na zdarzenie charakterystyczne? Bo dowodzi to jednego: iż web 2 – tu jego część – czyli blogi – są dziedziną pokoleniową, a nie jest to wszechobejmująca idea. To nie jest pomysł na dziennikarstwo.

Bienias chciał też wspomnieć o serwisie www.gwar.pl – ale ten wątek umarł po paru zdaniach. Zwracam na to waszą uwagę, bo to równierz może być interesujący sygnał. To przecież kolejne sztandarowe hasło web 2 – citizens jurnalism oraz linkowanie/tagowanie.
Czemu sprawa nie wywołała dreszczy? Bo wg mnie większość uczestników nie rozumie podstawowego problemu takich przedsięwzięć – problemu selekcji treści, ich moderacji. Co innego bowiem zgromadzić w jednym miejscu linki do setek artykułów w Internecie, a co innego poprowadzić czytelnika przez ten gąszcz tak, żeby faktycznie dotarł on do treści wartych jakiejkolwiek uwagi. Innymi słowy – tagowanie nie wystarcza. Link to za mało. Musi temu towarzyszyć czynnik ludzki. Musi temu towarzyszyć społęczność – ale nie dowolna, nie byle jaka.

Społeczność filmweb.pl to udane przedsięwzięcie – głównie dlatego, że było od początku tworzone jako spójna całość – nie było tam sytuacji naginania istniejących mechanizmów do ideologii społeczności web 2. Dodajmy – społeczność filmweb została wymyślona i jest animowana przez wyspecjalizowaną firmę Artegence. Więc nie do końca jest to samorzutne społeczeństwo web 2. Jednak warto się temu przyjrzeć, bo w ich przypadku to działa, a przy tym ilustruje praktyczne problemy. Takim głównym problemem jest (jak już sygnalizowałem powyżej) moderowanie tej grupy, kreowanie liderów. Filmweb przyjął jako główne kryterium ilość i konsekwencję. Im ktoś więcej dodaje newsów i są one akceptowane przez innych, tym lepiej. Dzięki temu wydawca Filmwebu ma dużą bazę ciekawostek i newsów. Ale w mojej ocenie nie ma to poważniejszego znaczenia opiniotwórczego w kręgach filmoznawczych – nie znam osób, które szukałyby w społeczności Filmwebu autorytetów recenzenckich.

Jest to jednak rzetelna próba spójnego wciągnięcia wolontariuszy w komercyjny system serwisu i zarabiania na nich. Oczywiście zarabienie jest w obydwu kierunkach – najpierw oni dostarczają treści do serwisu, a w drugą stronę obdywa się tam normalna marketingowa robota profilowania behawioralnego użytkowników – w efekcie można im wyświetlić reklamę dostosowaną do ich potrzeb.

I teraz pora na moje fantazje, czyli – całkiem mi obce – teoretyzowanie. W zasadzie możecie darować sobie dalszą lekturę.

Konferencja o której mowa zaledwie musnęła to, co w moich oczach wydaje się podstawowe.
A. podział na blogosferę masowych portali/wortali tematycznych i blogosferę niezależną, generowaną przez jednostki;
B. metody selekcji treści tworzonych przez blogi – (uwaga!) nie wystarczy bowiem zachować dystynkcję między blogerem, a jego moderatorem, tym, który będzie decydował, czy dany blog jest warty szerszego promowania. Trzeba zrobić jeszcze jeden krok – sprawdzić i ocenić samego moderatora. Wiem: to brzmi orwellowsko, ale taka jest twarda praktyka i takie są realia.
C. nikt nie wspomniał o osi czasu – przeciętne blogi żyją relatywnie krótko (mniej niż rok), a te długodystansowe też mają okresy wzmożonej aktywności i uśpienia.
D. brak modelu biznesowego – to prawdziwa pięta achillesowa całej sytuacji. Nie wiadomo co takiego możnaby zaoferować autorowi interesującego bloga sportowego, żeby można wykorzystać jego treści w serwisie sportowym portalu.

I końcowa uwaga. Otóż najciekawsze wystąpienie w całej konferencji miał Zbyszek Braniecki – 22latek pracujący przy projekcie Flocka. Jego wystąpienie cenię sobie najwyżej, ponieważ w prosty i syntetyczny sposób głośno wypowiedział to o czym wiem i myślę od dawna – mianowicie zaakcentował wyraźnie, iż web 2 to w istocie pauperyzacja treści. Nazwał to spłaszczeniem przestrzeni internetowej. Tak naprawdę sprawa jest znana i jest bezpośrednią konsekwencją demokratyzacji sieci web 2 – oto mamy zalew hoi polloi i treści, które sporadycznie są warte czegokolwiek. Zatem szumnie głoszone hasła wykorzystania treści blogowych w tradycyjnych redakcyjnych serwisach mogą się okazać (powiem to oględnie i bardzo zachowawczo) nader mało efektywne.

A. Spłaszczenie przestrzeni internetu
B. Utrata możliwości klasyfikacji ważności
C. Brak redaktorów – utrata opiniotwórczości
D. Najłatwiej znaleźć informacje 'ciekawe’, 'fajne’, a nie 'ważne’, 'potrzebne’, 'mądre’
E. Totalna demokracja == impas. Weto oddolnym problemem społeczności informatycznych

Zbyszek postawił także inną bardzo ciekwą tezę: że selekcja treści w przyszłości będzie realizowana nie tyle przez armie moderatorów, elity zaufanych recenzentów etc. ale na poziomie wyszukiwarki. To Google będzie nam mówił, czy warto odwiedzić daną stronę, czy nie …. Nawet jeśli nie będzie to tylko Google, ale parę centrów wyszukiwawczych, to efekt będzie podobny – wyszukiwarki będą przyszłością web 2.0.

To śmiała teza, ale ma wszelkie pozory prawdopodobieństwa. Serwisy blogowe portalu mają obecnie dwa problemy, które spędzają nam sen z powiek. Najpierw wydajność – czyli technikalia, czyli walizki pełne dewiz na utrzymanie i bataliony programistów … Po drugie: właśnie pozycja w wyszukiwarce.

A tu głos Piotra.

Polacy na mundialu arrow-right
Next post

arrow-left Spurlock: sterydy
Previous post

  • Kaczo

    19 czerwca 2006 at 13:25 | Odpowiedz

    Ustosunkowując się do części dotyczącej społeczności i jej integracji z większą infrastrukturą technologiczną mogę powiedzieć, że każde przedsięwzięcie które jest "wyciągane" z jednego miejsca w inne musi przejść etap integracji. Nie ma fizycznej możliwości pisania aplikacji, która będzie idealnie dopasowana do wszystkich systemów. Po prostu tak się nie da.

    Z własnego doświadczenia i dzięki znajomości wielu ludzi prowadzących serwisy społecznościowe wiem, nie robi się tego dla chęci zysku. Ja wiem, że ciężko uwierzyć w bezinteresowność młodego pokolenia, ale taka jest prawda. I ja i moi znajomi nie tworzą konkretnych wąskich społeczności by na nich zarobić, a już napewno nie tworzą ich z taką myślą jako dominującą. Te serwisy robi się z zamiłowania do tematyki która na nich będzie poruszana i z chęci rozwijania swoich umiejętności! To, że ktoś stworzył serwis i nadal go rozwija spowodowane jest użytkownikami. Widząc, że TO jest fajne, że TO podoba się innym i, że twoja praca jest doceniana po prostu chce się robić to dalej! Znam ludzi, którym nie zależy na promocji swojego serwisu społecznościowego, gdyż chcą zachować jego elitarność.
    Powtórzę: serwisy społecznościowe jeśli tworzone są przez młodych ludzi to z pasji a nie z chęci zysku! Taka może pojawić się z czasem, gdy realia staną się ku temu przychylne. To, że ktoś oddaje swoje dziecko (bo jeśli spędzasz przy tworzeniu go lata) jakiejś korporacji to najczęściej efekt słabej wydajności serwerów czy łącz lub koszta z tym związane (choć często są zerowe dzięki wsparciu jakiejś firmy hostingowej). Dam sobie odciąć każdą kończynę jeśli nie jest prawdą, iż oddanie serwisu obaczone jest zawsze długą walką o możliwość wpływania na jego rozwój i zachowanie odmienności i charakteru już po zmianie właściciela.

    Wiem, że długie, ale coraz częściej słyszę głosy, że młodzież robi kiepskie strony, dodaje kilka bajerów i chce opchnąć badziewie byle komu za byle jaką kasę. Nie jest to prawdą. Wielu zgodziłoby się na oddanie takiego serwisu za darmo w zamian za możliwośc rozwijania go i zapewnienie o dalszym istnieniu.

  • empiryk

    19 czerwca 2006 at 13:50 | Odpowiedz

    Kaczo – całkowita zgoda: robisz to, bo lubisz – robisz to dla innych. To też cecha web 2.0
    Moje uwagi odnośnie takich projektów biorą się z faktu, że zwyczajnie była to konferencja o biznesie – dlatego perspektywa jest raczej wybiórcza.

  • Kaczo

    19 czerwca 2006 at 13:57 | Odpowiedz

    Tak wiem i takie podejście daje się zauważyć :) Jednakże jeśli mieszamy już punkty widzenia to zaznaczajmy, że biznes dopiero liże serwisy społecznościowe (co jest zrozumiałe z powodu biznesowego), kiedy fascynaci robią je od lat mając gdzieś zyski, straty i ograniczenia narzucane przez korporacje. I takie "wolne" serwisy rozwijają się najszybciej ;)

  • empiryk

    19 czerwca 2006 at 14:34 | Odpowiedz

    Jeden z uczestników postanowił zrobić fajny serwis – coś w okolicach darmowego hostingu zdjęć/multimediów. Pochwalił się tym na sali. Było całkiem miło. Do chwili gdy ktoś zadał mu pytanie, czy za miesiąc będzie go stać na opłaty za łącze?
    Autor aplikacji z rozbrajającą szczerością odparł jak mnie nie będzie stac, to sprzedam tę aplikację

  • Kaczo

    19 czerwca 2006 at 14:52 | Odpowiedz

    Bo ten serwis tworzony był na wzór imageshack i z wyraźnym zabarwieniem biznesowym ale bez przemyślenia ;)

  • byte

    19 czerwca 2006 at 15:10 | Odpowiedz

    A ja się zgadzam z kierownikiem Rebubliki – "web 2.0" to żadna nowa jakość sama w sobie, to najzwyklejsza ewolucja. Co więcej, pojęcie jako takie wkrótce się zużyje, tak jak swego czasu zużyły się "portale wertykalne i horyzontalne".

    Cały ten szum wydaje mi się nakręcany przez marketing. To jedyny beneficjent "web 2.0", bo dzięki kupieniu kilku serwisów społecznościowych można sobie zbudować całkiem zgrabną bazę informacji o preferencjach potencjalnych klientów. To w sumie niewiele, bo wyrzucone w ten sposób pieniądze rozbiją się o darmowego AdBlocka – przynajmniej w moim przypadku.

  • Piotr [PMD]

    19 czerwca 2006 at 17:38 | Odpowiedz

    Krzysztofie,
    Dziękuję za nadzwyczaj długi i interesujący tekst. Pozwolę sobie przytoczyć
    również moje refleksje na ten temat – tj. Web 2.0 czy jakkolwiek inaczej
    to nazwać.

    Hasło oczywiście nowe nie jest. Osobiście usłyszałem to już 2 lata temu,
    na niewielkiej konferencji organizowanej na PWr. Oczywiście – padało
    kontekście bliższym technice, niż treści. Ale o tym później.

    Biznes na społecznościach – lub raczej ze społecznościami – fikcją już nie jest.
    Przykład ? Ubuntu. Z jednej z lepszych dystrybucji Linuksa (Debian) zrobiono
    coś, co należało zrobić już dawno : przewidywalne wydania, program certyfikacji,
    tania papierowa dokumentacja, wsparcie społeczności. Wokół tego – produktu i społeczności zarazem – tworzy się biznes. Od sklepiku ze stringami ;) i koszulkami zaczynając, przez właśnie produkcję
    płytek, podręczników do konkretnych wdrożeń opartych o rdzeń społeczności – czyli właśnie system, produkt.Przy czym sam pojekt Ubuntu jest tylko częścią działalności fimry (Canonical), a ta częścią
    jeszcze większego systemu. Nie wszyscy (np. tłocznia płyt) mają genezę w tym projekcie, nie jest to dla nich 'core business’. Jednak są w tym obecni w jakimś stopniu; duzi i mali, mniej i bardziej zaangażowani. Tak jak każda firma z sektora 'utilites’ (woda, prąd itp) za nakaz czasów uważa kładzenie przy każdej inwestycji kabli światłowodowych i szykowania miejsc pod punkty dostępowe,
    tak sieć i świat poza nią przenikają, na różną skalę. Żadna rewolucja, zwykły naturalny proces (tu zgadzam się z Piotrem), który po prostu należało jakoś nazwać. Trafiło się Web 2.0 i tak zostało.

    Odwrotnie postąpił RedHat – podzielił dystrybucje na gąłąź 'enterprise’ i 'community’ (Fedora). I tak sobie obie funkcjonują w jakimś tam stosunku nieantagonistycznym, jak to nauczycielka biologi wspominała ;). Po latach nie podejmę się oceny, czy to symbioza, czy mutualizm.
    Choć jakby się zastanowić, duety RedHat/Fedora i Debian/Ubuntu można uznać za podobne…

    Absolutnie nie dziwi mnie Twój wniosek dotyczący blogów – i uważam, ze można
    go spokojnie rozszerzyć. Nie tylko zresztą na blogi; może to efekt mojego dość specyficznego srodowiska – ale np. wielu kolegów, w ramach rozliczeń, u pracodawców ma postawiony serwerek (często zwykły PC) który świadczy jakieś usługi dla samego zainteresowanego czy też grona znajomych. Od przechowywania narzędzi czy kopii zapasowych niesionych na uczelnię projektów, po konta pocztowe / jabberowe / shellowe / ftp / www dla grona znajomych. Własne forum (phpBB lub klony).
    Segmentacja, specjalizacja i uspołecznanie Sieci postępuje. Obecnie na tapecie jest temat alfabetów azjatyckich w nazwach domen. Mniej się mówi o IPv6 – może dlatego, że każdy już chyba stracił nadzieję na odesłanie na emeryturę weteranów typu IPv6 czy SMTP :OD. Jednak i tu problem, przynajmniej potencjalny wciąż istnieje, podobnie jak z zarządzaniem root-serwerami DNS. Groźba pogłębienia fragmentaryzacji Sieci jest ciągle aktualna. A dlaczego pogłębienia ? Ot, kwestia komunikatorów, czy to tekstowych czy też VoIP – mimo wynalazków w rodzaju Jabber’a/XMMP, SIP itp szaleńczy podział i zakreślanie terytoriów jest na porzadku dziennym. Cóż, tam leżą pieniądze. Niemniej – fragmentyzacja Sieci jest już faktem dokonanym. I nie zmienią tego wyszukiwarki, bowiem, jak się ocenia wszystkie znane 'search engines’ mogą mieć skatalogowane….raptem 10% zawartości Sieci. Inaczej wyszukuje się informacje na WWW, inaczej pliki w sieciach P2p, a jeszcze inaczej kontakty w sieciach IM. Mnożą się rodzje i sposoby świadczenia usług, zaś korzystający z nich siłą rzeczy wiążą się z jakąś luźno rozumianą społecznością. Można powiedzieć wręcz – antykonwergencja :OD.

    Dla społeczności coraz mocniej zintegrowanych, a jednocześnie coraz wyraźniej zdystansowanych od reszty Sieci, coraz bardziej oderwanych od reszty Sieci, modele biznesowe się znajdą. Tak jak w przypadku tych 'społecznych’ serwerków. Finansowanych z zewnętrznych środków, po to, aby scalić społeczność i utrzymać z nią kontakt, co będzie w konsekwencji prowadzić do … a jakże, pracy, zlecen, pieniędzy…biznesu. Niekoniecznie 'sieciowego’. Po prostu 'wartość dodana’ do czegoś innego. A czy to treść zawarta w sieci będzie 'bonusem’ czy to, co znajduje się poza siecią – kwestia mocno indywidualna. Kiedy zaś wszystko się pofragmentuje – ktoś rzuci hasło, i zacznie zarabiać na … integracji :OD. Ot, jakiejś warstwie abstrakcji, pomagającej bezboleśnie zmienić CMSa na np. bardziej rozbudowany, bez zmuszania do zabawy z SQLem lub konwertować ratingi w systemach blogowych ;)

    Uff… lada moment nastąpi premiera mojego 'blogusia’ :) Wtedy, mam nadzieję, komentarze będą krótsze, z jednocześnie silniej zaznaczoną 'linią przewodnią’ :)

  • gandalf

    19 czerwca 2006 at 18:40 | Odpowiedz

    Pozwole sobie kilku tezom zaprzeczyc.

    1) Flock posiada model biznesowy i jest to projekt dochodowy (powiedzialbym nawet, niezle dochodowy). Zaczynalismy jako startup rok temu z 4 osobami, dzis zatrudniamy 30 i mamy wszelkie powody uwazac, ze problemy finansowe nam nie groza.

    2) Reprezentujesz jak widze to stronnictwo, ktore nie wierzy w ideowosc, wiec w sposob naturalny nie rozumie np. calej idei Open Source (lub tez, jak Microsoft zaklada, ze to system w ktorym duze firmy wykorzystuja rzesze naiwnych ludzi).

    Open Source zrodzil sie, poniewaz istnieja strefy, w ktorych istnieje masa krytyczna ludzi, ktorym praca nad dana strefa sprawia po prostu, autentyczna przyjemnosc. Spontaniczna radosc. Jest to ich hobby. Jeden klei modele, inny zbiera znaczki, my piszemy aplikacje, tworzymy serwisy, rozwijamy siec wiadomosci itp.
    Zgadzam sie, ze to sprawa pokoleniowa, bardzo trudno mi trafiac z ta idea do osob zwiazanych z internetem od dawna. Rzadko kiedy potrafia przyjac, ze oni zatrudniaja kilkudziesieciu wykfalifikowanych programistow, a setka mlodych ludzi, za darmo, siedzac po nocach i weekendach stworzy cos podobnego i rozda za darmo. Z pasji tworzenia, w podziece za inne programy jakie dostali za darmo, czerpiac z tego doswiadczenie, ktore potem wpisza do CV oraz radosc z pracy w grupie dla wspolnego celu.

    Wracajac do Web 2.0. Well, problemy opisalem, twierdze, ze sa to problemy powazne. Demokracja ma swoje wady i Web 2.0 jest na najlepszej drodze do big-brotheryzacji sieci. Natomiast fakt, ze poza Wikipedia mamy tez takie zjawiska jak WikiNews (calkowcie pomijany portal newsowy, ktory jakims cudem unika tego problemu), to dla mnie znak, ze to moze dzialac.

    Twierdze, ze w przyszlosci ten "nowy swiatek" sie dotrze, i zamiast (co prorokuja niektorzy nawiedzeni) wyprzec (o zgrozo) tradycyjne media, i firmy z rynku, po prostu beda sie uzupelniac. Problem jest na razie taki, ze tradycyjny rynek nie rozumie tego nowego (i czasem probuje go emulowac, co zazwyczaj wychodzi dosc dziwnie), a z kolei spolecznosciowy rynek probuje zaatakowac na raz wszystkie pola, jak to zwykle mlodzi i naiwni proboja zmieniac na raz caly swiat. Tam gdzie "spolecznosciowosc" sie nie sprawdzi, powroci popyt na uslugi portali i firm, a tam gdzie sie sprawdzi, tam sie juz zadomowi.

  • gandalf

    19 czerwca 2006 at 18:41 | Odpowiedz

    przepraszam za orty (przydalaby sie mozliwosc edycji swoich komentarzy przez pare minut po dodaniu) *^^*

  • empiryk

    19 czerwca 2006 at 19:21 | Odpowiedz

    @gandalf/Zbyszek
    Od strzelania ortów to ja tu jestem maczo! :)
    A wracając do rzeczy. Mnie się wydaje, że portale horyzontalne są niezdolne do intensywnego wykorzystania user generated content. Natomiast sa szanse dla konkretnych, dobrze zdefiniowanych przedsięwzięć – np. przeglądarki dedykowanej do współpracy z dużymi serwisami, prawda? W takiej sytuacji – biorca, czyli duży serwis może zapłacić dostawcy brołsera.
    Co do drugiego punktu: moją ideologią jest pragmatyzm. Dla zewnętrznego obserwatora może się wydawać, iż jest to ironicznie zabarwione – ale nie jest.
    To, co widziałem na konferencji – sympatycznej przecież – to z jednej strony marketingowe zaklinanie rzeczywistości, a z drugiej myślenie na poziomie pojedynczego człowieka, który posiada bloga i umie zainstalować sobie CMSa. A ja w tym układzie jestem całkowicie po drugiej stronie lustra. :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *