head.log

dla wszystkich, lecz nie dla każdego | Krzysztof Kudłacik

technika zamienią cichaczem w zawodówki

Wiem, że ostatnie wpisy były poniekąd monotematyczne – ale to nie moja wina, iż zaczyna się rok szkolny! Ten wpis też będzie dotyczył szkolnictwa. Tym razem coś z autopsji, skoro jestem technikiem mechanikiem obróbki skrawaniem.
Oto MEN wpadł na pomysł zmiany w metodach nauczania w technikach. Chcą wprowadzić tzw. kształcenie modułowe:

Zamiast tradycyjnego podziału na przedmioty zajęcia zawodowe będą pogrupowane w bloki, jedna klasa przez cały dzień ma je mieć w jednej pracowni. Najistotniejsza zmiana to likwidacja podziału na teorię i praktykę, których do tej pory uczono na oddzielnych lekcjach. – Wcześniej w pierwszych i drugich klasach było dużo teorii, uczniowie uczyli się definicji, teraz większy nacisk jest położony na praktykę. Na przykład nauczyciel mówi, co to jest napięcie elektryczne i chwilę później klasa pracuje z amperomierzem i woltomierzem, robiąc własne pomiary. Nie brakuje też czasu na powtarzanie ćwiczeń

za Wyborczą: http://42.pl/u/2Eyr
System o którym mowa działa od trzech lat w Lublinie, jednak do przyszłego roku szkolnego ma wejść powszechnie.
Ale ja się pytam po co?

Po co wprowadzać to powszechnie?

Bez względu na specyfikę danej specjalności zawodowej to mija się z celem. W moim życiorysie miałem do czynienia z wieloma specjalnościami techniczno-ekonomicznymi. Technikum musi się czymś różnić od szkoły zadowowej – różni się tym, iż nie tylko uczy praktycznych umiejętności, ale także daje teoretyczną podbudowę. W moim technikum miałem przedmiot obróbka skrawaniem, ale moja nauczycielka nigdy nam nie towarzyszyła na zajęciach warsztatowych. Po co w ogóle miałaby to robić? Na warsztatach mieliśmy praktyków, którzy uczyli nas prowadzenia obróbki w konkretnych procesach i na konkretnych maszynach. Oczywiście zawsze było to połączone z teoretycznym omówieniem narzędzi, procesu i rysunkiem technicznym. Więcej: znani mi istruktorzy praktycznej nauki zawodu bardzo wysoko cenili i poważali to, co robił nasz nauczyciel na lekcjach „teorii”, czyli przedmiotu obróbka skrawaniem.

W przypadku specjalności technicznych cała sprawa może okazać się wielką pomyłką, a w „lżejszych” zawodach zupełnie zbędna.

W przywołanym przykładzie kluczowa sprawa to było wyposażenie przyszkolnego warsztatu, bliskie położenie i układy w zakładzie pracy (tu: WSW Andoria) oraz wyposażenie sal lekcyjnych w materiały szkolno-poglądowe. To ostatnie zmieniało to zależnie od okoliczności, lecz w znanym mi przypadku było zupełnie wystarczające. Mieliśmy setki kaset z procesami technologicznymi, z prawdziwymi rekwizytami, z działającymi modelami itd. Owszem – nikt nie miał działającego modelu pieca hutniczego, ale widzieliśmy takowy w zakładzie na praktykach i wycieczkach.

Przykład specjalności „lżejszej” to księgowość. Tu przecież nie można uczyć przedmiotu bez praktycznych przykładów i ich nauczenia się. Zresztą wielu nauczycieli w tej specjalności przychodziło do nas z przemysłu, gospodarki – to praktycy.

Nie jestem w stanie wyobrazić sobie bez konkretnych, praktycznych, szczegółowych przykładów na czym miałby polegać i czemu służyć nowy pomysł MEN – tzw. kształcenia modułowego. Jego upowszechnianie na siłę we wszystkich technikach niczemu nie służy. Zamiast tego należy zwyczajnie umożliwić chętnym szkołom na przejście na taki tryb nauczania. Jeśli będzie potrzebny, to szkoła w to wejdzie, ale jak będzie zbędny, to nie.

Ponownie MEN wydaje się zwyczajnie błądzić po omacku i wywarzać otwarte drzwi.

Sprawę widzę w następujący sposób. Po 1989r. nagle na siłę zaczęto likwidować szkolnictwo zawodowe. Zawodówki okazały się „be„, były ideologicznym balastem po PRL. Teraz przecież jaśnie oświecona i aspirująca (wtedy) do Unii Europejskiej Rzeczpospolita potrzebowała ludzi z „wykształceniem„, a nie robotników po zawodówce, bo oni jacyś tacy prości, bez papierka, jacyś tacy nie z tej epoki. Rozkręcił się – generalnie prywatny – interes „szkół maturalnych„, aby znów na siłę i masowo zwiększyć ilość ludzi z maturą. Przemilczano fakt, iż technika i licea wieczorowe (dla pracujących), to wynalazek PRLu. Po likwidacji szkół zawodowych teraz nagle pojawiają się głosy wszechwiedzącego MENu, że nie mamy w gospodarce fachowców! Właśnie tych, którzy uczyli się jeszcze naście lat  temu w zawodówkach. A to było przecież do przewidzenia. Takie właśnie głosy podnoszono w czasie likwidacji zawodówek! Niestety parcie ideologiczne było odgórne i nie zważano na głosy rozsądku.

Obecnie opisany ruch z tzw. kształceniem modułowym odczytuję jednoznacznie: to jest początek degradacji techników i liceów zawodowych do niższego poziomu dawnych szkół zawodowych. Nagle uświadomiono sobie, że praktyczne umiejętności po technikum są inne niż te, które nabywa się w (dawnych) zawodówkach. Brak nam ludzi po zawodówkach? Więc rozmontujmy średnie szkoły zawodowe, aby kosztem normalnych przedmiotów zwiększyć ilość zajęć praktyczny i praktycznej nauki zawodu. Koszty są jasne: obniżenie wiedzy uczniów, zwolnienie nauczycieli, którzy nie mają możliwości „praktycznego” uczenia zawodu. Ciekawi mnie, jak wtedy MEN będzie wyjaśniał niskie wyniki egzaminow maturalnych w średnich szkołach zawodowych?

W ogólności nie dajmy sobie zmącić w głowie hasłami o „teorii„, „suchych formułkach” i „praktyce” w szkołach średnich. To jakiś zabobon. Technika i licea zawodowe muszą być i są dostosowane do rynku pracy, do jego koniunktury, muszą być organicznie połączone z gospodarką. Ale tego nie osiągniemy ordynując po cichu likwidację szkół średnich na rzecz ukrytej reaktywacji zawodówek. Zwyczajnie: powróćmy do zawodówek. To byłby ruch ze wszech miar uzasadniony. Powiedzmy jasno: praca na taśmie montażowej w fabryce światowego koncernu nie wymaga niemal nic.

islamizacja Paryża - zakaz modlitw na ulicach arrow-right
Next post

arrow-left trzy pokolenia
Previous post

  • Wik

    5 września 2011 at 19:29 | Odpowiedz

    Cóż… Nic dodać, nic ująć… Znakomicieś Pan opisał debilizm i idiotyzm kierujących MEN (nie tylko w tej kadencji)… oraz perypetie i stan polskiego szkolnictwa fachowego/zawodowego… Szkoda, że nie możesz być ministrem… A może możesz?

  • empiryk

    6 września 2011 at 6:37 | Odpowiedz

    Ze zrozumiałych względów skupiłem się na pani magister matematyki, aktualnie pełniącej urząd ministra MEN. Jasna sprawa, że ona działa już w zastanym środowisku tworzonym wcześniej przez innych jaśnie oświeconych.
    A co do ministrowania – w twoim gabinecie ministrów będę tym od oświaty! :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *