Czekając na sobotę. To o nas.
- By Krzysztof Kudłacik
- In obyczaje
- With 2 komentarze
- On 10 lis | '2010
Film dokumentalny http://cns.hbo.pl/ z telewizji HBO w reżyserii Ireny i Jerzego Morawskich. Zwyczajnie nie mogę nie wspomnieć o tym dziele. Ono zapada w pamięć. Ono zmusza do refleksji.
Kanwa jest w sumie dość prosta. Morawscy opowiadają słowami swoich bohaterów opowiastkę o dyskotekach, o zarzynaniu starego Poloneza, o gadkach przy piwie na przystanku autobusowym, o tańcach połamańcach, o tancerkach erotycznych, o zbieraniu puszek po piwie, o ciążach z „wpadki”, o zbieraniu pieniędzy na kupno prosiaka, o filmowaniu komórką tancerek erotycznych, o marzeniach o normalnym domu i rodzinie, o poszukiwaniu akceptacji.
Opowieść snuje się tak, jak opowiadają ją narratorzy. Prostym, często prymitywnym językiem, bywa, że mocno podszytym emocjami. Albo zwyczajnie – jak opowieść Ewy o tym, jak utrzymuje kilkunastoosobową rodzinę ze sprzątania dyskoteki Nokaut. Wzrok jednak otwarcie skierowany do kamery, nawet, gdy Daniel opowiada o ucieczce z domu i chęci zemsty na ojcu.
Nie dajmy się zwieść pierwszym wrażeniom. Irena i Jerzy Morawscy bardzo precyzyjnie przemyśleli konstrukcję filmu. To nie jest film o głębokiej, kołtuńskiej i zapyziałej prowincji. To nie jest film o marginesie społecznym. To nie jest kolejna opowieść typu „Arizona” Ewy Borzęckiej.
Charakterystyczny jest przerywnik pokazujący mapę Polski z jej centrum w Warszawie, a potem odległość w kilometrach od miejsca, gdzie akurat toczy się opowieść. Nagle stwierdzamy, iż tuż za rogatkami stolicy dzieje się nasza opowieść. Mit kulturalnego i cywilizacyjnego centrum promieniującego swoimi wysokimi wartościami na okolicę idzie wniwecz.
Owszem – na początku dostajemy opowieść o balangach, alkoholu, seksie z byle kim i byle jak. Jednak z nowymi warstwami narracji zaczynamy dostrzegać w bohaterach zwykłych ludzi. Więcej: widzimy siebie samych! Przecież co w tym dziwnego, iż Monika chce mieć chłopaka ze stałą pracą, takiego, który nie będzie ostatnimi słowami zwracał się do niej, ani jej nie uderzy. Sam pamiętam ze swojego dzieciństwa i młodości wysiadywanie na przystanku autobusowym w mojej rodzinnej wsi. Owszem, wtedy nie piliśmy piwa i nie dorzynaliśmy starego Poloneza – ale to tylko różnica artefaktów.
Wraz z biegiem filmu spoza fasady rzekomo prymitywnych zachowań wychyla się zaskakująca kulminacja. Być może nawet taka, której wolelibyśmy nie oglądać. Autorzy filmu zmuszają nas do wyboru i stanięcia po jednej lub drugiej stronie. Albo uznasz świat przedstawiony w dziele Morawskich za odrażający, brudny i zły – albo zauważysz ludzką twarz postaci i ich realne, nie wydumane dramaty i wartości.
I to jest piękne, bo wyrzuca widza z komfortowego świata zza ekranu telewizora. Ja z uczuciem ulgi stanąłem po stronie tych, którzy czekają na sobotę.
golem14
14 listopada 2010 at 17:47 |
Zapamiętane (jako tako):
„…no nie tak nudno to nie jest, żeby czytać książki…”
empiryk
14 listopada 2010 at 18:53 |
true. takich jednolinijkowców jest tam całkiem sporo ;)