dlaczego Facebook nie ma opcji 'I dislike’?
- By Krzysztof Kudłacik
- In obyczaje
- With 3 komentarze
- On 27 paź | '2010
Właśnie, dlaczego obok przycisku „I like” nie ma równoważnego przycisku „I dislike„?
Na sprawę zwróciła mi uwagę Daga – koleżanka z pracy. Akurat mówiliśmy o tym, że na tzw. społecznościach – tu: Facebook – nie spotyka się w zasadzie poważniejszych wymian opinii. Facebook służy głównie rozrywce.
Przytłaczający odsetek ludzi przychodzi tam wyłącznie po to, aby grać. Reszta dodaje infantylne linki do grafik, do Youtube z muzyką lub zwyczajnie pokazuje swoje sweet focie. To tyle. Zatem nic poważnego. Rozrywka, a nie źródło inspiracji lub wymiany opinii.
Wtedy Daga ni stąd ni zowąd spytała: a czemu tam nie ma klawisza „nie lubię”? Oboje palnęliśmy śmiechem.
Jednak sprawa wcale nie jest ani błaha, ani taka śmieszna. Jest co najmniej zastanawiająca. Sprawę można zbyć dość prosto: taki klawisz byłby nie po myśli skażonej polityczną poprawnością Ameryce. To byłaby racja. Brak takiej funkcjonalności wyraźnie wskazuje, że autorzy największej internetowej aplikacji społecznościowej zwyczajnie nie chcą dawać użytkownikom narzędzia do wzniecania swarów. Taka polityka: że programowo ludzie mają się kochać, a nie toczyć wojen. Użytkownik otrzymuje klawisz „I like” oraz możliwość usunięcia wcześniej wybranej opcji „I like” – czyli: „Unlike„. Koniec. Nie ma dwóch równoważnych – ale przeciwnie nacechowanych klawiszy: like vs. dislike.
O sprawę zapytałem na swojej tablicy na Facebooku. Jeden z moich dawnych znajomych – obecnie emigrant zarobkowy – napisał bardzo trzeźwo, iż widocznie autorzy Facebooka nie chcą tam mieć polskiego piekiełka, gdzie jeden drugiego chętnie utopiłby w łyżce wody. Rozumiem, że skoro Facebook jest autorstwa (cytuję za Wikipedią – choć rasowość tego języka mnie odrzuca) żydowsko-amerykańskiego Marka Zuckerberga, to tam także jest jakaś wersja naszego polskiego piekiełka. Przyjmuję to wyjaśnienie. Brzmi rozsądnie na pierwszy rzut oka.
Ale jak przyjrzeć mu się bliżej, to wierutna bzdura. Nie ma bowiem nic wspólnego z realnym życiem. I ogranicza poważnie ekspresję osobowości użytkowników twarzoksiążki. To ostatnie jest w mojej ocenie kluczowe.
Gdy dokonuję opisu wartościującego samego siebie, to równie ważne są równo moje zalety, jak i wady! Równie ważne jet to, co lubię i to, czego nie znoszę. Dlaczego mam pisać wyłącznie o moich – prawdziwych, czy tylko rzekomych – zaletach? Przecież informacja o tym, że nie lubię bałaganu, nie lubię źle wykonanej pracy, nie lubię zupy cebulowej itd. itp. mówi równie wiele, jak zdania „lubię porządek”, „lubię ludzi porządnie wykonujących swoją pracę” itd. Przykłady celowo podaję maksymalnie proste. To samo można jednak wyrazić w złożonej formie. Zestaw moich przesądów, moich zahamowań, moich niechęci równie silnie kształtuje moje realne – nie internetowe! – życie, co moje (pozytywne) chęci, preferencje… To właśnie razem – to, co lubię i to, czego nie lubię – składa się na mnie jako na żywego człowieka. Taki jestem. Takim jesteś także ty, Czytelniku tych słów.
Bardzo chętnie napisałbym, że nie lubię publicznej chłosty kobiet lub nie lubię zmuszania kobiet do niewolniczej pracy, nie lubię zmuszania ich do noszenia zasłon na twarzach itd. Taki właśnie zestaw moich niechęci określa mnie jako nowoczesnego europejczyka. Jednak Facebook mi tego okazać nie pozwala. Czemu?
Możliwość założenia grupy twarzoksiążkowej: nie lubię chłostania kobiet – to mi nie wystarcza!
Dlaczego zatem Facebook zmusza mnie i ciebie do ukrywania się? Dlaczego mam programowo pokazywać tylko jedno – rzekomo, dobre, pozytywne – oblicze?
Osobiście podchodzę do sprawy trzeźwo. To jest tylko internet i jakaś zabawkowa aplikacja internetowa. Wystarczy ją zamknąć w przeglądarce i już wracamy do rzeczywistości. Zatem mogę żyć bez funkcjonalności „I dislike„.
Jednak nadal będzie to dla mnie sztuczne ograniczenie narzucone przez polityczną poprawność.
Jestem świadom, iż dodanie „I dislike” natychmiast zakończyłoby się olbrzymią zadymą – ktoś założyłby grupę „religijną” (chrześcijanie, muzułmanie, ateiści, klerykałowie itp.), czy rasową (Arabowie, Europejczycy, Azjaci itd.) – i natychmiast mielibyśmy w skali internetowej zwolenników Islamu, przeciwników kleru etc.
Jasna sprawa. Ale czy my tak właśnie nie mamy? Także w internecie? Dlaczego mamy z poziomu Facebooka patrzeć na jedną tylko stronę medalu? Przecież i tak Internet jest pełen innych stron tego samego medalu.
Piotr [PMD]
4 listopada 2010 at 0:43 |
Myślę, że to banalnie prosta i dobrze przemyślana zagrywka.
Każdy, kto korzysta z FB szybko zauważy jak dodatkowe treści generują się „kaskadowo”. Ogarniecie tego wymaga coraz większego zaangazowania i wysiłku, podobnie jak to, co trafia – ogólnie rzecz biorąc – do Internetu.
A taka gigantyczna społeczność jak FB może samoczynnie odfiltrować wiele bezużytecznych treści a pozostałe skategoryzować. Tak jak jak kiedyś „interfejsem do Internetu” stał się Google, tak Google’m 2.0 będzie Facebook – wrzucać tylko to, co interesuje wrzucającego na tyle, żeby chciał się tym podzielić i sądził, że inni też będą chcieli. Google na problem rzuca sprzęt i algorytmy. Facebook zakręca strumień śmieci od źródła, a filtrowanie i organizowanie reszty przerzuca na samych użytkowników.
Było: Nie ma w google’u – nie istnieje.
Będzie: Nie lubię -> nie FB-uję -> Nie istnieje.
Widziałem kiedyś fajny banner: „no, you can’t like us on Facebook – we have our own page”.
Ania [Cinn]
16 listopada 2010 at 0:38 |
Zastanawiałam się nad tym jakiś czas temu przy okazji pewnego zdarzenia. Myślałam, myślałam i myślałam jak wyrazić swoją dezaprobatę, tak by autora nie urazić. Klawisza „Nie lubię” nie było a pisanie komcia było „ryzykowne” a autora do pionu trzeba było jakoś postawić… Brakuje tego. Z drugiej strony rozumiem zamysł (poniekąd) twórcy FB.
wreszcie! dislike button for Facebook (Firefox) | obyczaje
29 maja 2011 at 9:27 |
[…] Wreszcie jest jakaś próba bezpośredniego podważenia podszytej tchórzostwem politycznej poprawności Fejsboga. […]