head.log

dla wszystkich, lecz nie dla każdego | Krzysztof Kudłacik

byłem na web 2

Całość tego, co napiszę poniżej to wyłącznie moje osobiste i subiektywne opinie. Mimo, że byłem tam jako oficjalny reprezentant firmy, to tutaj opisują jedynie moje wrażenia, a nie stanowisko firmy – w jakimkolwiek sensie.
Podobnie – proszę się u mnie nie dopatrywać streszczeń wystąpień, których byłem świadkiem.

Ufff…

zaczyna się pierwsza prelekcja
zaczyna się pierwsza prelekcja
było bardzo ciasno
było bardzo ciasno

Lolalnie ostrzegam, że mój tekst jest dość długi i chaotyczny :)

Wybraliśmy się mocną ekipą: Piotr jako hostingowiec, Hala jako ciocia od blogów, Łukasz jako projektant i ja jako człek od komunikacji wszelakiej. Konferencję zlokalizowano blisko dworca centralnego, bo w nowym budynku Giełdy – wiecie, to taki budynek, gdzie przy każdym wejściu jest minimum trzech bodygardów i dwie bramki elektroniczne (ciekawe, co wykrywają?), a twój podręczny bagaż zostaje prześwietlony czymś tam… wiecie, jak na lotnisku.

Obawialiśmy się, że się spóźnimy – faktycznie mieliśmy 30 minut opóźnienia, bo Intercity wylądował na centralnym o 9:45 (zgodnie z rozkładem), a zanim kupiliśmy powrotne miejscówki etc. to trochę czasu minęło… Na miejscu zameldowaliśmy się ok. 10:30 i już na wstępie porażka: sala cała zajęta, a tu jeszcze ze dwadzieścia osób zamierza do niej wejść. Nie ma krzeseł! Jakimś cudem organizatorom udaje się donieść i wciskamy się jak sardynki… Czyżby nikt z organizatorów nie dostrzegł wcześniej, że sprzedano więcej biletów niż jest miejsc w sali?
Dobrze – całość zaczyna się z 45 minutowym spóźnieniem, czyli o 10:45. Efekt: pierwsza grupa prelegentów musi się streszczać i to bardzo.
Dzięki Bogu klimatyzacja działa, a nam udaje się ze stołu kateringowego wyrwać po filiżance kawy!

Przejdźmy do meritum.
Nie było tam wystąpień zbędnych lub takich, które całkiem nie trafiały w temat omawianego zjawiska. Każdy z mówców miał do przekazania dobrze przemyślane opinie. Oni wiedzieli, co mówią. I ponadto – w zasadzie prawie wiedzieli do kogo mówią.
Jak wiadomo: prawie robi wielką różnicę – ale o tym potem.

Prelekcje były realizowane sprawnie. Każdy z zabierających głos miał dobrą świadomość przedmiotu: że oto od paru lat mamy jakościowy zwrot w Internecie – internauci mają głos, to oni zaczynają kreować trendy, a nie wielkie instytucje, firmy, redakcje, portale. Po drugie – następuję niespotykana dotąd konwergencja mediów: technologie mobilne, telewizja, komunikacja online, współtworzenie treści zaczynają faktycznie generować nowe kanały dystrybucji treści i oddziaływania wzajemnego. Po trzecie – na każdym kroku mamy techniczne narzędzia ułatwiające generowanie, wymianę i tworzenia treści: od wap-telefonów, przez kamery internetowe, na technologiach webowych kończąc (AJAX, CSS, nowoczesne przeglądarki, WIKI-narzędzia, wszechpanująca interakcja etc.).

Z mojego punktu widzenia można przyjąć, że faktycznie mamy do czynienia ze zjawiskami nowymi i masowymi. Dla uproszczenia można to sobie nazywać web 2.0 / web 2.5 / web 1.75 etc. – generalnie sytuacja jest na tyle nowa i przyzwoicie określona, że można o niej jako tako sensownie dyskutować.

W obliczu tych nowych i silnych trendów pojawia się konieczność ich (to niezbyt dobre słowo) ujarzmienia, lub konsumpcji w terminach marketingowych. Stąd pojawiają się takie magiczne zaklęcia jak user content generation, social networking, usability, web 2, NextNET (coś, co już jest omawiane w usa i ma być następstwem dla web 2).
Takie humbugi zawsze mnie śmieszą. Głównie dlatego, iż reprezentuję skrajnie pragmatyczny punkt widzenia – a co wiecej: wiem, jak cała sprawa wygląda od drugiej strony, od strony ISP, od strony portalu.

Jednym z głównych tematów tej konferencji było to, jak można z nowego zjawiska wyciągnąć zyski, jak można na tym zrobić byznes? Otóż odpowiedź jest prosta: nie wiadomo. Podawane przykłady zjawisk web 2 – Wikipedia: jest darmowa i utrzymuje się z darowizn, projekty open source jak Flock – też nie ma biznesowych źródeł wsparcia, cała tzw. blogosfera – też jest wyłącznie na garnuszku dostatecznie bogatych portali itd. O biznesowej stronie zjawiska mówił Bogdan Wiśniewski z funduszu MCI Management, ale pytany wprost o przykłady projektów, które MCI prowadzi (pod sztandarem web 2) i chce zarabiać nie podał żadnych przykładów. Zasłonił się tym, że są w trakcie produkcji i nie będzie zdradzał tajemnic.
Osobiście podejrzewam, że nie ma żadnych tajemnic.
Przy okazji padało trochę zabawnych (dla mnie) stwierdzeń: tenże sam Bogdan Wiśniewski oznajmił, że jedną z cech web 2.0 jest to, iż mali gracze skutecznie konkurują z portalami … Ręce opadają. Mój punkt poznawczy stanowczo temu przeczy. Mali gracze – kreatywni twórcy fajnych zabawek, fajnych społeczności, fajnych projektów – co najwyżej mają jeden cel: po zbudowaniu społeczności dobrze się sprzedać. Oczywiście o ile to możliwe, bo często jest to marny interes dla kupca – np. nagle okazuje się, że ta nowa, kreatywna, fajowa aplikacja dla miłej społeczności łeb x.x w skali portalu nie nadaje się do użycia: z względów wydajnościowych, ze względów kompatybilności z istniejącymi systemami IT u kupca itd.
Oczywiście sprzedawać można się z różych powodów – choćby takich, że mały gracz całkiem przecenił swoje siły i nie stać go już na utrzymanie kosztów hostingu.

Zwracam uwagę też na inny fakt. Otóż dyskutanci zgodnie twierdzili, że środowisko web 2 charakteryzuje się także tym, iż interesujące, twórcze, przełomowe projekty można zaczynać z minimalnymi kosztami (tani hosting, darmowe oprogramowanie itd.), co faktycznie wciąga rzesze ludzi, których normlanie nie byoby na to stać. Jednak druga strona tego niskiego progu wejścia do gry jest taka, jak sugerowałem to wyżej – powstające serwisy są wykonane amatorsko i nie nadają się do masowych wdrożeń – aplikacje trzeba pisać od nowa, optymalizować je, trzeba liczyć się z rosnącymi gemetrycznie kosztami hostingu itp.

W drugiej części konferencji omówiono dwa konkretne przykłady istniejących społeczności web 2 – forum użytkowników przy portalu Gazety oraz społeczność skupiona wokół filmowego wortalu www.filmweb.pl.

Gazetę reprezentował T.Bienias. Niestety pokazał oficjalne dane o pozycji rynkowej blox.pl …. :) Ja go podziwiam. Miał gość odwagę. M.in. potwierdził dwie rzeczy, które sala chyba przyjmowała z niewiarą: że nie ma biznesu na społecznościach oraz że nie ma dobrego pomysłu na skonsumowanie twórczości internautów w ramach portalu.
Podkreślam – piszę: nie ma pomysłu – a to oznacza, że nikt go dotąd nie ma, a nie, że np. ludziom z Gazety brak pomysłów. Takich pomysłów w Polsce nie ma. Wiele wskazuje na to, że nie ma ich też nikt inny – obym się tu mylił.
Wydarzyła się rzecz charakterystyczna w czasie wystąpienia Bieniasa – oto wszyscy się zdziwli, że nie ma w Gazecie blogów dziennikarskich! Nie ma ich, ponieważ mimo usilnych starań i namów dziennikarze (ci publikujący w wydaniach celulozowych) nie są tym zainteresowani. Nie wierzą w to. No i nie ma za to wierszówki (!).
Dlaczego wskazuję na to jako na zdarzenie charakterystyczne? Bo dowodzi to jednego: iż web 2 – tu jego część – czyli blogi – są dziedziną pokoleniową, a nie jest to wszechobejmująca idea. To nie jest pomysł na dziennikarstwo.

Bienias chciał też wspomnieć o serwisie www.gwar.pl – ale ten wątek umarł po paru zdaniach. Zwracam na to waszą uwagę, bo to równierz może być interesujący sygnał. To przecież kolejne sztandarowe hasło web 2 – citizens jurnalism oraz linkowanie/tagowanie.
Czemu sprawa nie wywołała dreszczy? Bo wg mnie większość uczestników nie rozumie podstawowego problemu takich przedsięwzięć – problemu selekcji treści, ich moderacji. Co innego bowiem zgromadzić w jednym miejscu linki do setek artykułów w Internecie, a co innego poprowadzić czytelnika przez ten gąszcz tak, żeby faktycznie dotarł on do treści wartych jakiejkolwiek uwagi. Innymi słowy – tagowanie nie wystarcza. Link to za mało. Musi temu towarzyszyć czynnik ludzki. Musi temu towarzyszyć społęczność – ale nie dowolna, nie byle jaka.

Społeczność filmweb.pl to udane przedsięwzięcie – głównie dlatego, że było od początku tworzone jako spójna całość – nie było tam sytuacji naginania istniejących mechanizmów do ideologii społeczności web 2. Dodajmy – społeczność filmweb została wymyślona i jest animowana przez wyspecjalizowaną firmę Artegence. Więc nie do końca jest to samorzutne społeczeństwo web 2. Jednak warto się temu przyjrzeć, bo w ich przypadku to działa, a przy tym ilustruje praktyczne problemy. Takim głównym problemem jest (jak już sygnalizowałem powyżej) moderowanie tej grupy, kreowanie liderów. Filmweb przyjął jako główne kryterium ilość i konsekwencję. Im ktoś więcej dodaje newsów i są one akceptowane przez innych, tym lepiej. Dzięki temu wydawca Filmwebu ma dużą bazę ciekawostek i newsów. Ale w mojej ocenie nie ma to poważniejszego znaczenia opiniotwórczego w kręgach filmoznawczych – nie znam osób, które szukałyby w społeczności Filmwebu autorytetów recenzenckich.

Jest to jednak rzetelna próba spójnego wciągnięcia wolontariuszy w komercyjny system serwisu i zarabiania na nich. Oczywiście zarabienie jest w obydwu kierunkach – najpierw oni dostarczają treści do serwisu, a w drugą stronę obdywa się tam normalna marketingowa robota profilowania behawioralnego użytkowników – w efekcie można im wyświetlić reklamę dostosowaną do ich potrzeb.

I teraz pora na moje fantazje, czyli – całkiem mi obce – teoretyzowanie. W zasadzie możecie darować sobie dalszą lekturę.

Konferencja o której mowa zaledwie musnęła to, co w moich oczach wydaje się podstawowe.
A. podział na blogosferę masowych portali/wortali tematycznych i blogosferę niezależną, generowaną przez jednostki;
B. metody selekcji treści tworzonych przez blogi – (uwaga!) nie wystarczy bowiem zachować dystynkcję między blogerem, a jego moderatorem, tym, który będzie decydował, czy dany blog jest warty szerszego promowania. Trzeba zrobić jeszcze jeden krok – sprawdzić i ocenić samego moderatora. Wiem: to brzmi orwellowsko, ale taka jest twarda praktyka i takie są realia.
C. nikt nie wspomniał o osi czasu – przeciętne blogi żyją relatywnie krótko (mniej niż rok), a te długodystansowe też mają okresy wzmożonej aktywności i uśpienia.
D. brak modelu biznesowego – to prawdziwa pięta achillesowa całej sytuacji. Nie wiadomo co takiego możnaby zaoferować autorowi interesującego bloga sportowego, żeby można wykorzystać jego treści w serwisie sportowym portalu.

I końcowa uwaga. Otóż najciekawsze wystąpienie w całej konferencji miał Zbyszek Braniecki – 22latek pracujący przy projekcie Flocka. Jego wystąpienie cenię sobie najwyżej, ponieważ w prosty i syntetyczny sposób głośno wypowiedział to o czym wiem i myślę od dawna – mianowicie zaakcentował wyraźnie, iż web 2 to w istocie pauperyzacja treści. Nazwał to spłaszczeniem przestrzeni internetowej. Tak naprawdę sprawa jest znana i jest bezpośrednią konsekwencją demokratyzacji sieci web 2 – oto mamy zalew hoi polloi i treści, które sporadycznie są warte czegokolwiek. Zatem szumnie głoszone hasła wykorzystania treści blogowych w tradycyjnych redakcyjnych serwisach mogą się okazać (powiem to oględnie i bardzo zachowawczo) nader mało efektywne.

A. Spłaszczenie przestrzeni internetu
B. Utrata możliwości klasyfikacji ważności
C. Brak redaktorów – utrata opiniotwórczości
D. Najłatwiej znaleźć informacje 'ciekawe’, 'fajne’, a nie 'ważne’, 'potrzebne’, 'mądre’
E. Totalna demokracja == impas. Weto oddolnym problemem społeczności informatycznych

Zbyszek postawił także inną bardzo ciekwą tezę: że selekcja treści w przyszłości będzie realizowana nie tyle przez armie moderatorów, elity zaufanych recenzentów etc. ale na poziomie wyszukiwarki. To Google będzie nam mówił, czy warto odwiedzić daną stronę, czy nie …. Nawet jeśli nie będzie to tylko Google, ale parę centrów wyszukiwawczych, to efekt będzie podobny – wyszukiwarki będą przyszłością web 2.0.

To śmiała teza, ale ma wszelkie pozory prawdopodobieństwa. Serwisy blogowe portalu mają obecnie dwa problemy, które spędzają nam sen z powiek. Najpierw wydajność – czyli technikalia, czyli walizki pełne dewiz na utrzymanie i bataliony programistów … Po drugie: właśnie pozycja w wyszukiwarce.

A tu głos Piotra.

Polacy na mundialu arrow-right
Next post

arrow-left Spurlock: sterydy
Previous post

  • hazan

    19 czerwca 2006 at 20:30 | Odpowiedz

    Moim zdaniem część o konkurowaniu z portalami to jednostronny osąd. Jako pracownik dużej korporacji wiem iż takie postrzeganie „małych” jest bardzo mylne.

    Najważniejsze w Internecie jest aby powstawali „mali” – to co chcą zrobić ze swoim dziełem (sprzedać, promować, zarabiać, być non profit) to już ich sprawa. Ci „mali” powodują że Internet staje się miejscem ciekawy – pełnym nowych pomysłów. Ci „duzi” czerpią z „małych” pełnymi garściami ( gwar, teledyski na Onecie, TV internetowe itp).

    Pyzatym warto jest mieć dobry pomysł bo jak pokazują przykłady (digg, istockphoto, myspace, youtube itp.) czasami duży zanim się zorientuje mały już działa.

    Zgodzę się z wnioskami iż małym jest trudno – natomiast lepiej żeby więcej było ciekawych małych niż dużych choinek z reklamami (bo niektórych portali nie można już inaczej nazwać).

    Zgodzę się natomiast iż web 2.0 to nie jest pewna inwestycja – i na pewno serwisy które teraz powstają będą przeżywać (o ile już nie przeżywają ) kryzys.

    Pozdrawiam

  • Mikołaj

    20 czerwca 2006 at 8:28 | Odpowiedz

    Gandalf, trochę przesadzasz.

    "Reprezentujesz jak widze to stronnictwo, ktore nie wierzy w ideowosc, wiec w sposob naturalny nie rozumie np. calej idei Open Source (lub tez, jak Microsoft zaklada, ze to system w ktorym duze firmy wykorzystuja rzesze naiwnych ludzi)."

    Ja ideę Open Source rozumiem i wspieram, a mimo to mój punkt widzenia jest niemal taki sam, jak punkt widzenia Krzyśka.
    Owszem, można za darmo rozpocząć projekt na SourceForge i tam go hostować przez lata – ale to jest droga dla nielicznych.
    Serwis WWW można zacząć od darmowego/ekonomicznego hostingu, ale przy trafionym pomyśle błyskawicznie będą potrzebne większe pieniądze na w pełni profesjonalny serwer i dobre łącze.

    "istnieja strefy, w ktorych istnieje masa krytyczna ludzi, ktorym praca nad dana strefa sprawia po prostu, autentyczna przyjemnosc."

    Owszem, istnieją. Prowadzę jeden taki serwis, pomagam przy drugim (anglojęzycznym) i szykuję się do wskrzeszenia trzeciego, także anglojęzycznego.
    Problemem przy takich serwisach jest tak zaangażowanie użytkowników (jest znacznie więcej "braczy", niż "dawaczy") oraz pieniądze na utrzymanie serwisu. Nie mówię tylk o hostingu, ale też o konieczności opieki nad serwisem. Mój polski serwis powoli się rozwija, serwis anglojęzyczny jest typowym projektem "łepdwazerowym" – otwartym na ludzi i bez planu biznesowego. Trzeci serwis ma opracowywany plan, bo nie mam czasu i pieniędzy na dokładanie do interesu.

    "Zgadzam sie, ze to sprawa pokoleniowa, bardzo trudno mi trafiac z ta idea do osob zwiazanych z internetem od dawna."
    Może dlatego, że wielu z tych starszych osobników ma swoje doświadczenia życiowe? W tym doświadczenie z prowadzenia / współpracy przy projektach niekomercyjnych? Sam pracowałem przy takich projektach i mam garść doświadczeń. Mam też doświadczenia z prowadzenia własnego serwisu i chwilami chciałbym móc sobie pozwolić na opłacanie zespołu redakcyjnego. Nie, żeby tworzyć jakieś dziwne rzeczy, ale żeby serwis codziennie miał coś nowego. Ja mogę zrozumieć wymówkę autora, że żona chciała mieć wspólny weekend, że chciał z dziećmi wyskoczyć za miasto, że wreszcie nie miał weny. Sęk w tym, że ja to muszę wyjaśnić odbiorcom, a oni już nie są tak wyrozumiali. W pewnym momencie ważniejsza nad ideę jest terminowość oddania projektu i jego niezawodność.

    Piszesz też o CV, patrząc na sprawę okiem programisty, który będzie miał zajęcie, niezależnie od firmy. Projekty społecznościowe niekoniecznie są prowadzone tylko przez programistów. Co sobie do CV ma wpisać człowiek, którzy przez rok czy dwa współpracował z serwisem, który teraz jest martwy, albo w ogóle zniknął z Netu? Nie zajmował żadnego stanowiska, nie miał jasno określonego zakresu obowiązków – po prostu robił to, co trzeba było zrobić. Po padnięciu serwisu i rozsypaniu się redakcji on może nie mieć możliwości potwierdzenia paru lat swojej pracy…

    To wszystko to rzeczy, o których pamięta wielu starych sceptyków, a o których nie chce słyszeć wielu młodych gniewnych biznesmenów 2.0.

  • empiryk

    20 czerwca 2006 at 9:09 | Odpowiedz

    Bardzo ciekawa uwaga Mikołaj o wolontariuszach, którzy mogą nie mieć możliwości wpisania sobie do CV swojej pracy przy podobnych projektach… nie pomyślałem o tym.

  • Mikołaj

    20 czerwca 2006 at 10:18 | Odpowiedz

    Cóż, to po prostu uwaga wzięta z własnego życiorysu :)
    Przez parę lat współpracowałem z pewnym serwisem, który jest (mniej więcej od 3 lat) kompletnie martwy. Podawanie tej współpracy w CV mija się właściwie z celem, bo:
    – nie mam papierów na ową współpracę;
    – dziś nie widać śladów mojej pracy;
    – współpracownicy nie będą w stanie powiedzieć, co detalicznie robiłem;

    Od tamtej pory trochę mi się zmieniło podejście do współpracy przy projektach tego typu ;)

    Debatując jednak dalej na temat "wpis do CV" mamy kolejne problemy.
    Załóżmy, że zespół redakcyjny serwisu rozpada się w wyniku różnicy zdań. Serwis działa dalej i… mamy schody. Jak na pracę w nim ma się powoływać jeden z "rozłamowców"? Może, owszem, ale ryzykuje że były szef:
    – zaprzeczy współpracy;
    – wystawi mu taką "laurkę", że lepsza od niej byłaby czarna dziura w życiorysie.
    Trochę podobna sytuacja jest z tymi wszystkimi, którzy pracują jako architekci informacji, korektorzy, redaktorzy działów etc. Ich pracy nie widać nawet "w czasie rzeczywistym", bo jest niematerialna. Co gorsza – po ich odejściu w serwisie mogły nastąpić zmiany (zmiana nawigacji, nieobsadzenie stanowiska etc.), które wpłyną negatywnie na odbiór ich CV. Jakie szanse na dobrą ocenę ma korektor powołujący się na pracę w serwisie, w którym "autoży witajom urzytkownikuw"?

    Odbiegłem trochę od zasadniczego tematu, ale generalnie IMHO to wszystko jest powiązane ze sobą. Biznesy "Web 2.0" nie mogą być tworzone w oderwaniu od brutalnej rzeczywistości. Ta rzeczywistość to pieniądze, papierologia i tym podobne "detale". Zapatrzenie w realia USA nie ma większego sensu, tutaj jest jednak trochę inny świat.

  • kiko

    20 czerwca 2006 at 11:09 | Odpowiedz

    @Michal:
    "Może dlatego, że wielu z tych starszych osobników ma swoje doświadczenia życiowe? W tym doświadczenie z prowadzenia / współpracy przy projektach niekomercyjnych? Sam pracowałem przy takich projektach i mam garść doświadczeń."

    Zakladanie z gory, ze cos sie nie uda, bo nam sie nie udalo jest bledne. Mlodzi ludzie teraz sa inni niz mlodzi kiedys. Nie negujcie wszystkiego swoimi "przezyciami" i "doswiadczeniem". A nawet jezeli tak uwazacie, to my i tak nie chcemy tego wiedziec.

  • Mikołaj

    20 czerwca 2006 at 11:28 | Odpowiedz

    Droga/i Kiko – Mikołaj, nie Michał :>

    "Zakladanie z gory, ze cos sie nie uda, bo nam sie nie udalo jest bledne."
    Zawsze mnie zastanawiało, jakim cudem ludzie potrafią wyrwać z kontekstu fragment i odczytać go na swój własny, karkołomny sposób…

    Nigdzie nie mówiłem o zakładaniu porażki z góry, takie podejście jest mi obce. Odnosiłem się jedynie do stwierdzenia Gandalfa o przebijaniu się z ruchem OpenSource do "starych". Owi starzy są mniej entuzjastyczni, bo patrzą inaczej na świat. Najczęściej mają już coś do stracenia i nie bardzo mogą (chcą) ryzykować wszystko w imię mołojeckiej sławy. Znają swoje (zespołu) możliwości, liczą koszty, szacują zyski i… wybierają to, co <b>dla nich</b> jest najlepsze / najbardziej opłacalne.

    "Mlodzi ludzie teraz sa inni niz mlodzi kiedys."
    Młodzi ludzie są dokładnie tacy sami – większość żyje ideami i marzeniami, w oderwaniu od rzeczywistości. Naście lat temu patrzyłem na świat w ten sam sposób…

    "Nie negujcie wszystkiego swoimi "przezyciami" i "doswiadczeniem". A nawet jezeli tak uwazacie, to my i tak nie chcemy tego wiedziec."
    Ostatni akapit to jest najlepszy dowód na to, że młodzież się absolutnie nie zmieniła :)
    Myśmy tych X lat temu też uważali, że mamy lepsze pomysły na świat / życie, że starsi się nie znają / nie rozumieją / wymądrzają / zniechęcają i że my im jeszcze pokażemy. Rzeczywistość to każdemu zweryfikowała na swój własny sposób – jednym łagodnie, innym boleśnie. Niezweryfikowanych nie znam…

  • empiryk

    20 czerwca 2006 at 11:34 | Odpowiedz

    kiko
    Mikołaj nie jest dogmatykiem: on chce ci przekazać prostą prawdę – że lepiej mylić się na cudzych błędach.
    I wcale z tego nie wynika, że tobie się nie uda, bo komuś innemu wcześniej powinęła się noga.

  • kiko

    22 czerwca 2006 at 0:43 | Odpowiedz

    Wlasnie o to chodzi! Haslo "lepiej mylić się na cudzych błędach" jest najbardziej szkodliwe z mozliwych! Nie wazne ze 99,9% osob sie w przyszlosci z nim zgodzi.

    Nie jestem z tych co sie buntuja przeciw wszystkiemu co bylo, tak wlasciwie to malo mam w sobie buntownika. Ale jezeli ktos z gory zaklada, ze robienie czegos za darmo, dla pasji, dla wlasnej satysfakcji jest skazane na niepowodzenie bo "on juz to przerabial" wydaje mi sie absurdalne! Nawet jesli tylko 0,01% prjektow tego typu odniesie sukces, to nie warto glosic takich hasel.

    Moze i jestesmy tacy sami jak Wy, ale teraz Wy macie pieniadze i moze ktos poprostu doceni takie dzialanie. Chocby dlatego warto.

  • Mikołaj

    22 czerwca 2006 at 10:23 | Odpowiedz

    "Wlasnie o to chodzi! Haslo >lepiej mylić się na cudzych błędach> jest najbardziej szkodliwe z mozliwych! Nie wazne ze 99,9% osob sie w przyszlosci z nim zgodzi."

    Przepraszam, ale czy zastanawiasz się nad tym, co piszesz? Przecież powyższy fragment to bełkot przeczący sam sobie…
    "Nie jestem z tych co sie buntuja przeciw wszystkiemu co bylo, tak wlasciwie to malo mam w sobie buntownika."

    Akapit wyżej buntujesz się przeciwko prawdzie życiowej, która ma parę tysięcy lat. Już Chińczycy mawiali, że człowiek mądry uczy się na cudzych błędach, człowiek rozsądny na własnych, a głupiec nie uczy się w ogóle. Patrząc na Twoją reakcję, mędrcem nie dość że nie jesteś, to jeszcze nie chcesz być.
    Uczenie się na cudzych błędach to m.in. analizowanie projektów konkurencji czy poprzedników. Jeśli ktoś chciał założyć darmowy hosting dla multimediów nie posiadając żadnego biznesplanu, to musiał ponieść porażkę. Skoro poniósł porażkę, to tylko idiota będzie powtarzał jego działania krok w krok. Człowiek mądry przeanalizuje przyczyny porażki i coś w tym projekcie zmieni. Niekoniecznie będzie musiał odnieść sukces, ale przynajmniej ustrzeże się jednego błędu. Bardzo często ten jeden błąd to różnica między sukcesem, a porażką.
    "Ale jezeli ktos z gory zaklada, ze robienie czegos za darmo, dla pasji, dla wlasnej satysfakcji jest skazane na niepowodzenie bo "on juz to przerabial" wydaje mi sie absurdalne!"

    Skąd Ty bierzesz te cytaty? Przecież nikt tutaj niczego takiego nie pisał.
    "Nawet jesli tylko 0,01% prjektow tego typu odniesie sukces, to nie warto glosic takich hasel."

    Ten 0,01% projektów odniesie sukces właśnie dlatego, że ktoś taki projekt przemyśli, przeanalizuje błędy poprzedników (często robiących to samo) i poprowadzi całość inną ścieżką. To jest różnica między idiotyzmem, a geniuszem.
    "Moze i jestesmy tacy sami jak Wy, ale teraz Wy macie pieniadze i moze ktos poprostu doceni takie dzialanie. Chocby dlatego warto."

    Mogę prosić o przetłumaczenie tego na nasze? Naprawdę nie wiem, co chcesz powiedzieć…

  • kiko

    22 czerwca 2006 at 13:33 | Odpowiedz

    @Mikolaj:

    Fakt nie zrozumielismy sie, rozmawiamy o innych sprawach i przyznaje Ci racje. Zle odczytalem intencje plynace z wczesniejszych wypowiedzi. Chodzilo mi o cos zupelnie innego, o negowanie ideowosci, wiary w ludzka bezinteresownosc, ale chyba troche odbieglem od tematu.

    "Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, aż znajduje się taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on to robi." A. Einstein. Blizej mi chyba jednak do rozsadnego niz madrego ale dobrze mi z tym :-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *